„Nowy Dziennik”, Nowy Jork, 24 marca 2004

 

30 tysięcy złotych za macewy

Autor: Dariusz DELMANOWICZ

 

Kamienne nagrobki zabrane przed kilkudziesięciu laty z żydowskiego cmentarza nadal stanowią podporę jednej ze stodół w Wielkich Oczach. Jej właścicielka, 75-letnia kobieta, żąda 30 tysięcy złotych za zgodę na zabranie sprofanowanych macew. Skandal trwa i nabiera coraz większego rozgłosu.

 

Wielkie Oczy. Miejscowość w powiecie lubaczowskim, szczycąca się trójnarodową przeszłością. Do czasu wybuchu II wojny światowej zgodnie zamieszkiwali obok siebie Polacy, Żydzi i Ukraińcy.

– Wszyscy się znali. Nie przypominam sobie by były jakieś ekscesy antyżydowskie – zapisał w swojej relacji Ryszard Majus, zmarły w 1995 w Izraelu.

Przełomowy okazał się początek lat czterdziestych. Do miasteczka na powrót wkroczyli Niemcy. Rozpoczęli akcję wywózki Żydów do niewolniczej pracy.

Zakwalifikowanych do transportu, szczególnie młodych i silnych, ładowano na furmanki i przewożono do Jaworowa. Dalej koleją w kierunku Lwowa i Jaktorowa. 10 czerwca 1942 roku przyszedł czas na ostateczne rozwiązanie „kwestii żydowskiej”. Tego dnia – jak wspominają świadkowie – na rynek w Wielkich Oczach zajechały złowrogie samochody SS pełne gestapowców. Żydów wygnano z ich domów. Łącznie 120 rodzin. Pozwolono zabrać tylko to, co mogli udźwignąć. Wszystkich popędzono do Krakowca i Jaworowa. Po drodze byli niemiłosiernie bici. Tylko nielicznym udało się zbiec do lasu. Wkrótce do części opuszczonych pożydowskich obejść wprowadzili się ukraińscy przesiedleńcy z Trościańca. Niektóre z domostw rozbierano i sprzedawano na części. Jednocześnie rozpoczęła się zmasowana akcja dewastacji miejscowego cmentarza żydowskiego, na którym pierwszych pochówków dokonano jeszcze w XVIII wieku. Używając koni, wyrywano z ziemi kamienne macewy z wyrytymi na nich hebrajskimi napisami. Sprofanowane w ten sposób nagrobki wykorzystywano do podbudowy stodół i budowy schodów.

Szewach Weiss, ambasador Izraela w Polsce, w liście do Janiny W.:

„Kamienie te trafiły do Pani obejścia w trakcie tragicznych dla mojego narodu wydarzeń. Byłbym wdzięczny, gdyby Pani wyraziła zgodę na ich zwrot na cmentarz, co stanowiłoby wyraz wielkiego humanizmu. Oczywiście wszystkie koszty zwrotu kamieni nagrobnych na cmentarz i zastąpienie ich elementami betonowymi – tak, aby Pani gospodarstwo nie poniosło uszczerbku – zostaną w pełni pokryte przez osoby finansujące odrestaurowanie cmentarza”.

- Słyszałem, że najwięcej macew poszło na ubicie tzw. drogi krakowieckiej – mówi starszy mężczyzna spotkany na przystanku w Wielkich Oczach.

Większość osób biorących udział w tamtych haniebnych wydarzeniach już nie żyje. Współcześni wolą nie rozdrapywać ran, które w rzeczywistości jeszcze dobrze nie przyschły.

- To były ciężkie czasy – przekonuje 75-letni Julian Słysz. – Ojciec nie brał nagrobków. Bał się! Nie miał odwagi. Inni nie mieli skrupułów.

Gospodarstwo Słysza sąsiaduje z posesją Janiny W. To właśnie za jej sprawą o Wielkich Oczach jest coraz głośniej w całym kraju. Parterowy dom z czerwonej cegły. Zadbane obejście. W jego głębi, tuż za rozłożystym orzechem – stodoła. Na pozór normalna. Jak każda inna. Z desek. Przykryta rdzewiejącą blachą. A jednak jest coś, co wyróżnia ją z pośród innych. Wystarczy spojrzeć w prześwit pod podłogą.

- Ta stodoła nadal stoi na kilkudziesięciu żydowskich nagrobkach – oznajmia Bogdan Lisze, prezes Stowarzyszenia na rzecz Odbudowy Zabytków Kultury Żydowskiej w Powiecie Lubaczowskim. – Czynimy starania, aby je odzyskać. Niestety bezskutecznie.

Przeszło 2 lata temu mieszkańcy Wielkich Oczu, widząc postępujące prace porządkowe przy żydowskiej nekropolii, zaczęli znosić tam kamienne macewy znalezione w swoich gospodarstwach. Niektóre popękane, inne ze słabo widocznymi już epitafiami w języku hebrajskim i zatartymi ornamentami.

- Najważniejsze, że sprofanowane nagrobki znowu mogły wrócić tam, gdzie ich miejsce – dodaje Lisze. – Miejscowi mówili: chcemy umierać z czystym sumieniem.

Dotychczasowe próby przekonywania Janiny W., aby postąpiła podobnie jak okoliczni mieszkańcy nie przyniosły rezultatu. Owszem, kobieta pozwoliła zabrać część macew, ale tylko te, które znajdywały się przy stodole. Pozostałe nadal stanowią jej podporę.

- Niech biorą wszystkie tablice, każdy najmniejszy kamień, nawet razem ze stodołą – mówi pani Janina, która niechętnie wdaje się w rozmowę. – Jednak zanim to uczynią, muszą mi zapłacić. Tak, zapłacić! Przecież zniszczą budynek.

- Ile? – pytam. – Niewiele. 30 tysięcy złotych – gospodyni stanowczo broni swoich racji. – Zresztą prawda jest taka: mój teść nie ukradł macew – kontynuuje kobieta. – Podczas pogromu przechowywał u siebie kilku miejscowych Żydów. Lubił ich. Przyjaźnili się. To właśnie oni powiedzieli do niego: idź na cmentarz i zabierz stamtąd kilka tablic. Schowaj. Dzięki tobie ocaleją. Mieszkańcy powątpiewają w prawdziwość opowieści, ale wstrzymują się z komentarzami. Wolą nie osądzać.

- Niech wreszcie odda, a nie żąda forsy – złości się kobieta przy sklepie. – Na zmarłych chce się wzbogacić.

Suma, której domaga się właścicielka posesji, znacznie przekracza wartość rozsypującego się budynku. Nikt nie ma ochoty płacić. Amerykańska Fundacja „Wielkie Oczy” zadeklarowała natomiast, że pokryje wszelkie koszty związane z podniesieniem stodoły i wykonaniem betonowych wsporników w miejsce macew. Gotowe do pomocy są również władze samorządowe.

- Gwarantujemy transport – zapewnia Zbigniew Pałczyński, sekretarz Urzędu Gminy w Wielkich Oczach.

Bogdan Lisze, prezes Stowarzyszenia na rzecz Odnowy Zabytków Kultury Żydowskiej w Powiecie Lubaczowskim:

„Ja, a także wszyscy członkowie naszego stowarzyszenia, nie mamy zamiaru pielęgnować uprzedzeń i nienawiści do innych narodowości. Wszelkie ślady wspólnej bytności na tych terenach Polaków, Żydów i Ukraińców są elementem bogatej przeszłości i trzeba zrobić wszystko, co tylko możliwe, aby je zachować. Właśnie przystępujemy do zinwentaryzowania wszystkich zabytków żydowskich, znajdujących się w powiecie”.

 

Na definitywne rozwiązanie wstydliwej sprawy czeka cała społeczność. Większość mieszkańców deklaruje pozytywny stosunek do Żydów. Corocznie w wielkoockiej szkole organizowane są konkursy dotyczące trójnarodowej przeszłości okolicznych terenów. W miarę możliwości uczniowie wraz z wychowawcami troszczą się o miejscowe cmentarze. Pomagali uprzątać także ten żydowski. Niegdyś porośnięty chaszczami, zaniedbany, traktowany jak wysypisko śmieci.

- Kura tędy nie przeszła – Tadeusz Słysz wie, co mówi. Wspólnie z synem wycinał samosiejki. W ich gąszczu odnajdował spękane macewy obrosnięte mchem. Przed wojną na kirkucie w Wielkich Oczach znajdowało się około 2 tysięcy nagrobków. Teraz jest ich zaledwie kilkanaście. Teren nekropolii został ogrodzony. W przyszłości powstanie na nim ściana pamięci z wmurowanymi w nią kawałkami kamiennych płyt. Czy wśród nich znajdą się i te spod stodoły Janiny W.?

- Nie wykluczam, że zajdzie konieczność przymusowego zabrania macew – informuje Jan Michalczyszyn, szef Prokuratury Rejonowej w Lubaczowie. – Wszczęliśmy postępowanie w związku z podejrzeniem znieważenia pomników. Dochodzenie jest w toku.

 

W tekście wykorzystano urywek wspomnień z książki pt. „Wielkie Oczy” autorstwa Krzysztofa Dawida Majusa.

 

Głęboka symbolika

W języku hebrajskim cmentarz określany jest mianem wiecznego domu lub domu życia. W Polsce najczęściej nazywany jest kirkutem. Żydowskie nagrobki charakteryzują się głęboką symboliką i stylistyką, stosunkowo rzadko spotykaną w innych religiach. I tak np. płaskorzeźba księgi lub szafy z księgami umieszczona na macewie oznacza miejsce pochówku rabina lub lektora czytającego Torę w synagodze. Korona na nagrobku może być symbolem głowy rodziny i wierności małżeńskiej. Zwierzęta na macewach były odzwierciedleniem imion i nazwisk. Gołąb symbolizował imiona Jona lub Taube, a z kolei lis oznaczał nazwisko Fuchs. Odnośnikiem do zawodów wykonywanych za życia były symbole charakterystyczne dla poszczególnej profesji, np. skrzypce, nożyce, lancet.

Na podstawie „Kirkuty Podkarpacia” autorstwa Marka Gosztyły i Michała Proksy, Przemyśl 2001.