30 tysięcy złotych za macewy
Autor:
Dariusz DELMANOWICZ
Kamienne nagrobki zabrane przed kilkudziesięciu laty
z żydowskiego cmentarza nadal stanowią podporę jednej ze
stodół w Wielkich Oczach. Jej właścicielka, 75-letnia
kobieta, żąda 30 tysięcy złotych za zgodę na zabranie
sprofanowanych macew. Skandal trwa i nabiera coraz większego
rozgłosu.
Wielkie Oczy. Miejscowość w powiecie
lubaczowskim, szczycąca się trójnarodową
przeszłością. Do czasu wybuchu II wojny światowej zgodnie
zamieszkiwali obok siebie Polacy, Żydzi i Ukraińcy.
– Wszyscy się znali. Nie przypominam sobie by
były jakieś ekscesy antyżydowskie – zapisał w swojej
relacji Ryszard Majus, zmarły w 1995 w Izraelu.
Przełomowy okazał się początek lat
czterdziestych. Do miasteczka na powrót wkroczyli Niemcy.
Rozpoczęli akcję wywózki Żydów do niewolniczej
pracy.
Zakwalifikowanych do transportu, szczególnie
młodych i silnych, ładowano na furmanki i przewożono do
Jaworowa. Dalej koleją w kierunku Lwowa i Jaktorowa. 10 czerwca 1942 roku
przyszedł czas na ostateczne rozwiązanie „kwestii żydowskiej”.
Tego dnia – jak wspominają
świadkowie – na rynek w Wielkich Oczach zajechały złowrogie
samochody SS pełne gestapowców. Żydów wygnano z ich
domów. Łącznie 120 rodzin. Pozwolono zabrać tylko to, co
mogli udźwignąć. Wszystkich popędzono do Krakowca i Jaworowa.
Po drodze byli niemiłosiernie bici. Tylko nielicznym udało się
zbiec do lasu. Wkrótce do części opuszczonych
pożydowskich obejść wprowadzili się ukraińscy
przesiedleńcy z Trościańca. Niektóre z domostw rozbierano
i sprzedawano na części. Jednocześnie rozpoczęła
się zmasowana akcja dewastacji miejscowego cmentarza żydowskiego, na
którym pierwszych pochówków dokonano jeszcze w XVIII
wieku. Używając koni, wyrywano z ziemi kamienne macewy z wyrytymi na
nich hebrajskimi napisami. Sprofanowane w ten sposób nagrobki
wykorzystywano do podbudowy stodół i budowy schodów.
Szewach
Weiss, ambasador Izraela w Polsce, w liście do Janiny W.:
„Kamienie te
trafiły do Pani obejścia w trakcie tragicznych dla mojego narodu
wydarzeń. Byłbym wdzięczny, gdyby Pani wyraziła zgodę
na ich zwrot na cmentarz, co stanowiłoby wyraz wielkiego humanizmu.
Oczywiście wszystkie koszty zwrotu kamieni nagrobnych na cmentarz i
zastąpienie ich elementami betonowymi – tak, aby Pani gospodarstwo nie
poniosło uszczerbku – zostaną w pełni pokryte przez osoby
finansujące odrestaurowanie cmentarza”.
- Słyszałem, że najwięcej macew
poszło na ubicie tzw. drogi krakowieckiej – mówi starszy
mężczyzna spotkany na przystanku w Wielkich Oczach.
Większość osób biorących
udział w tamtych haniebnych wydarzeniach już nie żyje.
Współcześni wolą nie rozdrapywać ran, które w
rzeczywistości jeszcze dobrze nie przyschły.
- To były ciężkie czasy – przekonuje
75-letni Julian Słysz. – Ojciec nie brał nagrobków. Bał
się! Nie miał odwagi. Inni nie mieli skrupułów.
Gospodarstwo Słysza sąsiaduje z posesją
Janiny W. To właśnie za jej sprawą o Wielkich Oczach jest coraz
głośniej w całym kraju. Parterowy dom z czerwonej cegły.
Zadbane obejście. W jego głębi, tuż za
rozłożystym orzechem – stodoła. Na pozór normalna. Jak
każda inna. Z desek.
Przykryta rdzewiejącą blachą. A jednak jest coś, co
wyróżnia ją z pośród innych. Wystarczy
spojrzeć w prześwit pod podłogą.
- Ta stodoła nadal stoi na kilkudziesięciu
żydowskich nagrobkach – oznajmia Bogdan Lisze, prezes Stowarzyszenia na
rzecz Odbudowy Zabytków Kultury Żydowskiej w Powiecie Lubaczowskim.
– Czynimy starania, aby je odzyskać. Niestety bezskutecznie.
Przeszło 2 lata temu mieszkańcy Wielkich Oczu,
widząc postępujące prace porządkowe przy żydowskiej
nekropolii, zaczęli znosić tam kamienne macewy znalezione w swoich
gospodarstwach. Niektóre popękane, inne ze słabo widocznymi
już epitafiami w języku hebrajskim i zatartymi ornamentami.
- Najważniejsze, że sprofanowane nagrobki znowu
mogły wrócić tam, gdzie ich miejsce – dodaje Lisze. –
Miejscowi mówili: chcemy umierać z czystym sumieniem.
Dotychczasowe próby przekonywania Janiny W., aby
postąpiła podobnie jak okoliczni mieszkańcy nie przyniosły
rezultatu. Owszem, kobieta pozwoliła zabrać część
macew, ale tylko te, które znajdywały się przy stodole.
Pozostałe nadal stanowią jej podporę.
- Niech biorą wszystkie tablice, każdy najmniejszy
kamień, nawet razem ze stodołą – mówi pani Janina,
która niechętnie wdaje się w rozmowę. – Jednak zanim to
uczynią, muszą mi zapłacić. Tak, zapłacić!
Przecież zniszczą budynek.
- Ile? – pytam. – Niewiele. 30 tysięcy złotych
– gospodyni stanowczo broni swoich racji. – Zresztą prawda jest taka:
mój teść nie ukradł macew – kontynuuje kobieta. – Podczas
pogromu przechowywał u siebie kilku miejscowych Żydów.
Lubił ich. Przyjaźnili się. To właśnie oni powiedzieli
do niego: idź na cmentarz i zabierz stamtąd kilka tablic. Schowaj.
Dzięki tobie ocaleją. Mieszkańcy powątpiewają w
prawdziwość opowieści, ale wstrzymują się z
komentarzami. Wolą nie osądzać.
- Niech wreszcie odda, a nie żąda forsy –
złości się kobieta przy sklepie. – Na zmarłych chce
się wzbogacić.
Suma, której domaga się
właścicielka posesji, znacznie przekracza wartość
rozsypującego się budynku. Nikt nie ma ochoty płacić.
Amerykańska Fundacja „Wielkie Oczy” zadeklarowała natomiast, że
pokryje wszelkie koszty związane z podniesieniem stodoły i wykonaniem
betonowych wsporników w miejsce macew. Gotowe do pomocy są
również władze samorządowe.
- Gwarantujemy transport – zapewnia Zbigniew
Pałczyński, sekretarz Urzędu Gminy w Wielkich Oczach.
Bogdan
Lisze, prezes Stowarzyszenia na rzecz Odnowy Zabytków Kultury
Żydowskiej w Powiecie Lubaczowskim:
„Ja, a także wszyscy członkowie naszego
stowarzyszenia, nie mamy zamiaru pielęgnować uprzedzeń i
nienawiści do innych narodowości. Wszelkie ślady wspólnej
bytności na tych terenach Polaków, Żydów i
Ukraińców są elementem bogatej przeszłości i trzeba
zrobić wszystko, co tylko możliwe, aby je zachować.
Właśnie przystępujemy do zinwentaryzowania wszystkich
zabytków żydowskich, znajdujących się w powiecie”.
Na definitywne rozwiązanie wstydliwej sprawy czeka
cała społeczność. Większość
mieszkańców deklaruje pozytywny stosunek do Żydów.
Corocznie w wielkoockiej szkole organizowane są konkursy dotyczące
trójnarodowej przeszłości okolicznych terenów. W
miarę możliwości uczniowie wraz z wychowawcami troszczą
się o miejscowe cmentarze. Pomagali uprzątać także ten
żydowski. Niegdyś porośnięty chaszczami, zaniedbany,
traktowany jak wysypisko śmieci.
- Kura tędy nie przeszła – Tadeusz Słysz
wie, co mówi. Wspólnie z synem wycinał samosiejki. W ich
gąszczu odnajdował spękane macewy obrosnięte mchem. Przed
wojną na kirkucie w Wielkich Oczach znajdowało się około 2
tysięcy nagrobków. Teraz jest ich zaledwie kilkanaście. Teren
nekropolii został ogrodzony. W przyszłości powstanie na nim
ściana pamięci z wmurowanymi w nią kawałkami kamiennych
płyt. Czy wśród nich znajdą się i te spod
stodoły Janiny W.?
- Nie wykluczam, że zajdzie konieczność
przymusowego zabrania macew – informuje Jan Michalczyszyn, szef Prokuratury
Rejonowej w Lubaczowie. – Wszczęliśmy postępowanie w
związku z podejrzeniem znieważenia pomników. Dochodzenie jest
w toku.
W tekście wykorzystano urywek wspomnień z
książki pt. „Wielkie Oczy” autorstwa Krzysztofa Dawida Majusa.
Głęboka
symbolika |
W języku
hebrajskim cmentarz określany jest mianem wiecznego domu lub domu
życia. W Polsce najczęściej nazywany jest kirkutem.
Żydowskie nagrobki charakteryzują się głęboką
symboliką i stylistyką, stosunkowo rzadko spotykaną w innych
religiach. I tak np. płaskorzeźba księgi lub szafy z księgami
umieszczona na macewie oznacza miejsce pochówku rabina lub lektora
czytającego Torę w synagodze. Korona na nagrobku może być
symbolem głowy rodziny i wierności małżeńskiej.
Zwierzęta na macewach były odzwierciedleniem imion i nazwisk.
Gołąb symbolizował imiona Jona lub Taube, a z kolei lis
oznaczał nazwisko Fuchs. Odnośnikiem do zawodów wykonywanych
za życia były symbole charakterystyczne dla poszczególnej
profesji, np. skrzypce, nożyce, lancet. |
Na
podstawie „Kirkuty Podkarpacia” autorstwa Marka Gosztyły i Michała
Proksy, Przemyśl 2001. |