STANISŁAWA CICHA

 

Wspomnienia wielkooczanki, pani Stanisławy Cichej (ur. 1924; zm. 2000),

pochodzą z listu napisanego przez nią w latach 80-tych do ojca autora strony.

Powrót

Lata 1941 – 1945. Są to przeżycia narodowości żydowskiej na terenach

Wielkie Oczy – Jaworów oraz i Polaków za okupacji

 

 

 

 

 

Stanisława Cicha,

zdjęcie z roku 1994

W dniu 25 sierpnia 1941 roku wróciłam ze Lwowa i już była zawiązana Gmina zwana Judenrat. Niemcy wkroczyli do Wielkich Ócz 22 czerwca 1941 roku i zaraz zabrali się do organizowania urzędów. Przewodniczącym tej gminy Judenrat był Wolu Taller, a sekretarką jego siostrzenica, żona Wisla Tallera, chyba Estera, dokładnie nie pamiętam imienia. Bardzo piękna i sympatyczna kobieta. Komendant żandarmierii niemieckiej, niejaki Wolf, bardzo często przyjeżdżał do Wielkich Ócz na posterunek milicji ukraińskiej, nakładając kontrybucje na Żydów, aby ich wyniszczyć materialnie. Wpierw nałożyli, że do dnia tego i tego i godziny tej i tej mają złożyć pod karą tyle pieniędzy, tyle kuponów bielskich i tyle złota. Więc pracownicy Judenratu musieli to wykonać. Za kilka znów tygodni nowa kontrybucja - tyle złota, tyle pieniędzy, itd. Za jakiś znów czas zażądali wszystkie futra, złoto, perły, w ogóle rzeczy wartościowe.

Przyjechała żandarmeria niemiecka, wprost już tego nie wiem, ale chyba to było w porozumieniu z gminą Judenrat i zabrano do samochodu samych silniejszych i młodych mężczyzn do roboty do lagru. Zaraz po zorganizowaniu tej Gminy wszyscy Żydzi musieli nosić obowiązkowo białe opaski na rękawach z niebieską gwiazdą pod karą. A ta Gmina mieściła się w rynku w domu Weissa, tuż koło Holpera, tego krawca. W międzyczasie zabrali również do lagru samego prezesa Gminy Tallera Wola, aby dostać duży okup. Po paru miesiącach został on wypuszczony, przyszedł do Wielkich Ócz, ale bardzo źle wyglądał. Tak Niemcy, to znaczy żandarmeria powiatowa, przyjeżdżali z Jaworowa i tak po prostu ciągnęli ostatnią krew z Żydów. A przytem i ukraińska milicja, która była stworzona z samych bandytów, również dokuczała Żydom w postaci zabierania kobiet jak i mężczyzn do robót sprzątania na milicję, do Gminy - ale ukraińskiej, która się mieściła w rynku, gdzie za Sowietów był sklep i restauracja.

Za rok po przyjściu Niemców, nie pamiętam dokładnej daty, ale było to w czerwcu 1942, chyba w drugiej dekadzie miesiąca, w upalny dzień zajechało kilka samochodów z niemiecką żandarmerią i cywilnych urzędników, nawet w tym było kilka kobiet. Strach był straszny co to się będzie działo. Więc ci Niemcy chodzili po wszystkich domach żydowskich, tyle co kto mógł zabrać do ręki, i spędzali jak bydło na rynek. Od rana trwała ta akcja do godzin przedwieczornych. Zaraz plombowali żydowskie mieszkania. Gdy już wszystkich wysiedlili ze swoich domów, wówczas sprowadzili kilka furmanek, takich jak gnój chłopi wozili na pole. Słabszych i starców, w ogóle kto nie nadawał się iść na piechotę, wieźli, a resztę pędzili jak bydło, kopiąc po drodze, wprost się znęcając, do Krakowca, 7 km od Wielkich Ócz, do większego getta. W tym czasie w ukraińskiej milicji był takim pomagierem, niemy z Horyszki, którego pospolicie nazywali Ija. On prał bez litości taką pałą jak zwierzęta, nie patrząc gdzie i kogo, czy to kobieta stara, czy dziecko. To wszystko zakończyło się ulokowaniem Żydów w Krakowcu w getcie.

W następnym dniu - wójtem był w gminie niejaki Ukrainiec Smutek z Kobylnicy Ruskiej, a sekretarzem Bułycz z Wielkich Ócz. Obaj już nie żyją. Smutek został zastrzelony w roku 1944 przez partyzantkę, a Bułycz był wywieziony do ZSRR w roku 1945 i też zmarł - oni, jako władza i gospodarze gminy, wyznaczyli ludzi do zwożenia tych wszystkich rzeczy do jednego budynku do Justa, tego który miał szynk z alkoholem i sami mając w tym czasie dostęp obłowili się sowicie tym wszystkim. W mieszkania żydowskie zaraz za kilka dni nasiedlili ludzi z Trościańca od Jaworowa, takich złodziejów, bo Niemcy tam zrobili swój poligon wojskowy. Co lepsze rzeczy i wartościowe z ubrań i pościeli obłowiła się Gmina i milicja, a resztę dali tym przesiedleńcom.

Dużo Żydów się ukrywało, mimo strasznej kary grożącej odebraniem życia, po katolikach, ale później i to Niemcy wykryli. W getcie - w ogóle to getto istniało do klęski, którą ponieśli Niemcy w roku 1943, do lutego, pod Stalingradem, zaraz masowo niszczono i palono wszystkie getta, a kto zdołał uciekać - strzelano. Jakie życie było Żydów w gettach, to nam wiadomo. Straszne. Głód, brud i nędza. Miałam kilka razy okazyjnie pod strachem rozmawiać z Iciem Justem, z panią Augustową, matką Joska-Beira, na granicy getta, i widzieć te barłogi-prycze, gdzie spali.

W międzyczasie Ukraińcy przeważnie zameldowywali Żydów i doprowadzali do posterunków, bo była taka odezwa. Wówczas przyjeżdżała żandarmieria niemiecka z Jaworowa, był taki tam komendant zwany Wolfem, który nie zjadł śniadania jeśli nie zastrzelił obojętnie jakiego człowieka. Obrabowali tego Żyda doszczętnie, zaprowadzili na cmentarz żydowski. Jeżeli był jeszcze silny musiał sobie sam wykopać dół i został zastrzelony. Bardzo dużo było takich wypadków. W międzyczasie Żydzi jeszcze z getta z Krakowca wyrywali się nocą i przychodzili na wieś w charakterze zdobycia jakiegoś pożywienia lub dotarcia po kryjomu do swoich domów, gdy jeszcze zdążyli sobie coś zakopać z wartościowych rzeczy, aby zabrać i zamienić na żywność.

Po wysiedleniu Żydów z Wielkich Ócz do getta gmina zaczęła rozbierać niektóre domy żydowskie, zwłaszcza drewniane, i sprzedawać ludziom, przeważnie Ukraińcom ze wsi, a na tych parcelach kto mieszkał w sąsiedztwie, przydzielała tym ludziom, którzy sobie robili zaraz ogrody. W tym czasie rozebrano tę małą bóżnicę, a kto to kupił już nie pamiętam. Część tych cegieł zabrał sołtys Wielkich Ócz, Iwan Semczuk. Ci ludzie którzy rabowali żydowskie majątki prawie że nie żyją lub zostali wypędzeni do ZSRR w roku 1945 i na zachód po śmierci gen. Świerczewskiego.

Od roku 1943 jesienią zaczęły się już wyrywkowe mordy Polaków przez bandy UPA, a w roku 1944 od miesiąca kwietnia na naszych terenach już UPA zaczęła palić polskie wsie zamieszkiwane przez Polaków. Mordowano masowo ludzi i dobytek zabierano. To działo się w tym czasie, kiedy już Niemcy wycofywali się z Rosji ponosząc klęski za klęską. W roku 1943 w miesiącu lipcu była już u nas partyzantka polsko-rosyjska. W Lipowcu w lasach została spostrzeżona przez ukraińskiego gajowego, który zameldował do Niemców. Przyjechało wojsko i wtedy zastrzelono 3 partyzantów, młodych chłopców, i pogrzebano ich na katolickim cmentarzu w Wielkich Oczach, a jednego Rosjanina zabrano do niewoli. Odstawiono go do Jaworowa, do władz niemieckich, gdzie go strasznie maltretowano, a później rozstrzelano. To widział jeden człowiek z Wielkich Ócz, który też siedział więziony za to, że kupił partyzantom papierosy, gdy przechodzili przez Wielkie Oczy, niejaki Jan Pałczak (pseudonim Smeryk), taki bidak szewc.

Dlatego rozbierano te domy, taka była gadka przyjacieli Niemców, że ma ślad zaginąć po Żydach. Co do cmentarza żydowskiego, to został ogołocony przez ludzi z pomników nagrobkowych przez miejscowych ludzi, np. Wolańczyk Wojciech ma prawie całą stodołę postawioną na tych kamieniach, a trościańcy, którzy byli nasiedleni, wszędzie gdzie mieszkali robili schody z tych kamieni, nawet tu gdzie ja mieszkam, ale od rynku, były z 3 kamieni zrobione schody. Ja mam wejście od ulicy Kościelnej, a ta moja sąsiadka, która ma wejście od rynku, zrobiła sobie w miejsce tych kamieni schody cementowe. Naprawdę nie wiem co się stało z tymi kamieniami. Obecnie ten cmentarz żydowski znajduje się w opłakanym stanie. Coś kilka lat temu czyszczono tam drzewa, dano taki nijaki łańcuch ogrodzeniowy od ulicy, postawiono okrągły kamień i wianek plastikowy z tablicą z napisem. Podobno jakaś delegacja była z Warszawy i coś poleciła Gminie się tym zaopiekować, a obecnie znów jest zaniedbany.

Przypominam sobie co do tego Żyda Rosenwassera, dyrektora Spółdzielni za Sowietów, żonę jego zabrano do getta, a jego jeszcze trochę władze ukraińskie trzymały, bo on był tłumaczem, bo z tych chamów nikt nie umiał po niemiecku. Pewnego dnia przyjechali Niemcy, dali mu bukiet kwiatów do ręki i zabrali na samochód ze sobą. Również było 2 młodych Żydów z Czaplaków, malarzy, którzy malowali posterunek milicji, szkołę gminną. Chyba był to rok 1942. Kazano im iść do Krakowca do Getta. Naprzeciw wyszło 2 milicjantów i w lasku pod Krakowcem ich rozstrzelano. To są szczyty barbarzyństwa.

Już od roku 1941 od jesieni zaczęła Gmina wyznaczać, oczywiście ta ogólna Gmina, ludzi na kontyngent do Niemiec tak systematycznie, aż do roku 1943, do poniesionych klęsk przez ZSRR. Moja siostra Maria została wyznaczona i 16 sierpnia 1942 wyjechała transportem do Niemiec na przymusowe prace. Prawie wszystka młodzież, oczywiście polska, została zabrana do Niemiec, a część chłopaków do Baudienstu, czyli na przymusowe prace na torach kolejowych, do Lwowa. Moja mama pracowała stale w polu u Ukraińca sąsiada, który był sekretarzem w gminie, aby mnie utrzymać w domu, ponieważ ja byłam bardzo wątła, aby pojechać na takie ciężkie roboty, ale chodziłam do Ligenschaftu do pracy na roli kilka razy w tygodniu. W tym okresie tutejsza ludność polska dużo ucierpiała od Niemców, bo Ukraińcy mieli przywileje. Ukraińska policja rządziła, aż przy końcu już dali komendanta Niemca. W roku 1944 w lipcu 21 lub 22, dokładnie nie pamiętam, napadła banda UPA, okrążyła całe Wielkie Oczy, strzelano zapalającymi kulami, tak że Wielkie Oczy stały w płomieniach, prawie że całe spalone. Padło trupów wtedy 12 osób. Zrabowano inwentarz żywy i martwy. W jednym domu zabito 2 kobiety 4 dzieci. Jedno 4 miesięczne roztrzaskano główkę w kolebce kolbą od karabinu. Gdzieś koło południa na następny dzień ta reszta niedobitków zebrała się do ucieczki za San, ponieważ front już Armii Czerwonej był między Lwowem a Jaworowem, a w Wielkich Oczach było już bezkrólewie i myśmy uciekali tędy na polne drogi na Młyny, a ta banda nas oczekiwała na szosie w Świdnicy. Chcieli resztę nas wykończyć, gdy się zorientowali, że my już jesteśmy na szosie Krakowiec - Radymno, a tą szosą już Niemcy - wojsko maszerowało. Tylko jeszcze wtedy zabili Bronhaska Stefana, a my już dotarli za San. Ja wtedy wyjechałam pod Rzeszów do krewnych, a moja mama została w Wielkich Oczach ze swoją chorą mamą 86-letnią staruszką, bo nie było możliwości Ją zabrać na taką tułaczkę. Armia Czerwona dopiero po tej akcji przyszła do Wielkich Ócz za kilka dni, a ta banda rozbiła "Spirt-zawod", to znaczy gorzelnię. Noszono gorzelankę wiadrami, ludzie się pospijali na potęgę - tak mi opowiadała moja mama. Gdy już przyszła Armia Czerwona wraz z Wojskiem Polskim, po przejściu przez Wielkie Oczy już zaczęła się organizować miejscowa władza. Ja dopiero wróciłam do Wielkich Ócz pod koniec października 1944 roku i zaraz zatrudnili mnie w listopadzie w Urzędzie Gminy. Komendantem wojennym był rosyjski lejtnant i 2 ruskich żołnierzy. Mieszkali w tym Hołajka domu, którzy byli zwierzchnią władzą w Wielkich Oczach i powoli zaczęło się przesiedlanie Ukraińców i rodzin tych bandytów do ZSRR, już od jesieni 1944, a reszta 1945 na wiosnę. Tyle zostało mi w pamięci i to piszę. To są rzeczy prawdziwe.

Stanisława Cicha

pisane w Rudzienicach, 25.IX.1983

Powrót