Rodzina Hoffman w latach 30-tych XX w.: siedzą rodzice Dawid i Szajndel; stoją od lewej: Mania
(Machla), Freda i Issie. |
Urodziłem się 30 września 1919 w rodzinie liczącej wraz ze mną ośmioro
dzieci. Ojciec miał na imię Dawid, a matka Szajndel. Było nas czwórka
chłopców i cztery dziewczyny. Według starszeństwa: Ester, Natan, Anszel,
Simon, Mania, Roza, Freda i Issie. Gdy rodziliśmy się nasi rodzice byli bardzo
biedni. Żyliśmy w Polsce w miasteczku o nazwie Wielkie Oczy. Moje siostry
toczyły boje o to, która będzie mogła zajmować się dziećmi. Jako najmłodszy
członek rodziny byłem w tym czasie rozpieszczany na różne sposoby. |
Mój ojciec chodził
do różnych rolników skupować ich produkty, takie jak wiśnie na drzewach, a mnie
wysyłał do ich zbierania, co było bardzo ekscytujące. Czwartek był dniem
połowów. Nie łowiliśmy ryb na wędkę, lecz łapaliśmy je do wiklinowego kosza.
Rzeczka była bardzo wąska, więc mój ojciec stał na jej brzegu z koszem, a ja
byłem przed nim ze specjalnie przygotowanym kijem i naganiałem ryby do kosza.
To było bardzo zabawne i podniecające.
W tamtym czasie
nie było telewizji ani radia, ani żadnych gotowych zabawek. Robiliśmy je sobie
sami na różne proste sposoby. Gdy nieco podrosłem widziałem, jak chłopcy z
lepiej usytuowanych rodzin jeżdżą na łyżwach. Nie śmiałem prosić rodziców o tak
wielki luksus, gdyż wiedziałem że prośba i tak spotka się z odmową. Wpadłem
więc na pomysł. Wziąłem kawałek drewna wielkości mojej stopy, dołączyłem do
niego drut wygięty na kształt łyżwy, i przywiązałem sznurkiem do nogi. W ten
sposób mogłem ślizgać się dopóki mój ojciec nie zauważył tego i nie wrzucił
łyżew do pieca. Uzasadnił to tym, że darłem buty.
Gdy miałem trzy
lata zostałem wysłany do chederu. Była to żydowska szkółka, do której
uczęszczali wszyscy żydowscy chłopcy do lat trzynastu. Gdy miałem sześć lat
zostałem posłany do szkoły publicznej, która była szkołą polską. Chodziłem do
niej siedem lat. Gdy ukończyłem 13 lat ojciec załatwił z krawcem, aby nauczył
mnie zawodu. Po kilku miesiącach w warsztacie krawieckim jego właściciel
powiedział memu ojcu, że marnuję czas i nigdy nie będę krawcem, ponieważ nie
mam cierpliwości, aby usiedzieć na miejscu.
Po opuszczeniu
warsztatu krawieckiego ojciec zabrał mnie do Przemyśla, gdzie mieszkali dwaj
moi bracia, i dali mi oni pracę w sklepie z wyrobami żelaznymi. Praca w tym
sklepie była bardzo ciężka i nie mogłem tego wytrzymać. Postanowiłem odejść.
Mój ojciec raz w
tygodniu jeździł do Przemyśla. Wynajmował woźnicę z parą koni i przywoził do
Przemyśla różne wyroby, gdzie odsprzedawał je z małym zyskiem, a w drodze
powrotnej dostarczał właścicielom sklepów zamówione przez nich towary. Wszystko
to było opłacane z bardzo małym zyskiem i nie wystarczało na utrzymanie.
Szukając różnych
dróg zarobkowania był proszony przez niektórych ludzi o zakupienie w Przemyślu
sacharyny i dostarczenie jej do Wielkich Oczu w celu odsprzedaży rolnikom.
Sacharyna była nielegalnym produktem wytwarzanym w Niemczech. Gdy przywoził ją
zasłanialiśmy wszystkie okna i robiliśmy małe paczuszki, a matka sprzedawała je
w dzień targowy ze skromnym zyskiem. Po jakimś czasie ktoś doniósł o tym do
wydziału finansowego, a inspektorzy finansowi zaczęli zatrzymywać i
przeszukiwać furmankę i zabierać ten produkt.
Ojciec był
wielokrotnie karany grzywną, więc przywożenie sacharyny z Przemyśla stało się
prawie niemożliwe. Zdecydował się więc na przywożenie sacharyny z innego miasta
oddalonego 12 km od Wielkich Oczu. Jednak przywożenie jej stanowiło nadal
problem. Byliśmy zmuszeni dokonywać tego różnymi tajnymi sposobami, aby nie dać
się złapać. Każdego tygodnia musiałem pokonywać różnymi drogami wiele
dodatkowych kilometrów. Ten rodzaj działalności spowodował, że byłem w żałosnym
położeniu i widziałem, że jego kontynuowanie nie ma żadnej przyszłości.
Gdy mój brat
Simon przyjechał na letnie wakacje powiedziałem mu, że chciałbym nauczyć się
zawodu stolarza. Zgodził się ze mną, że to dobry pomysł. Porozmawiał ze
stolarzem w miasteczku, a ten zgodził się wziąć mnie pod warunkiem, że rok będę
pracował za darmo, a po jego upływie ojciec zapłaci pewną sumę. Potem
wyjechałem do Lwowa, gdzie mieszkał mój brat, i pracowałem w fabryce mebli,
gdzie nabyłem pewnego doświadczenia. Mój brat zdecydował się otworzyć własną
firmę zakładając warsztat stolarski. Pracowałem z nim aż do roku 1939, kiedy to
wybuchła wojna.
Nasz teren był
okupowany przez Związek Radziecki. Sowieci podjęli decyzję o mobilizacji na
trzy lata wszystkich urodzonych w latach 1918, 1919 i 1920. Ja zostałem
zmobilizowany w październiku 1940, po czym wysłano mnie nad Morze Czarne do
dywizjonu artylerii, w którym siłę napędową stanowiły konie. Byłem z końmi całe
dni i noce. Było to żałosne doświadczenie, ale po jakimś czasie przyzwyczaiłem
się do nich.
W maju 1941
wysłano nas nad granicę ukraińską na specjalne przeszkolenie. Byliśmy tam
prawie miesiąc, gdy niemiecka armia zaatakowała Związek Radziecki 22 czerwca
1941 i kiedy zaczęła się oficjalna Wojna Światowa. Przerzucono nas natychmiast
na linię frontu, gdzie rozpoczęliśmy walkę z wrogiem. Podczas tych walk grupy
ukraińskich i niemieckich nacjonalistów służących wraz z nami w armii
rosyjskiej dezerterowały do Niemców wraz z całym ekwipunkiem i końmi. W tym
czasie sowiecki przywódca, Józef Stalin, ustanowił prawo, na mocy którego
wszyscy żołnierze armii rosyjskiej, którzy pochodzili z terenów okupowanych,
zostali zdemobilizowani i wysłani na
Syberię i w góry Uralu. Zaczęliśmy wyrąb drzewa w lasach i budowę nowych miast,
w których pracowały tysiące ludzi. W obozie pracy warunki były straszne. Ludzie
wymierali, co najmniej tuzin każdego dnia. Byłem szczęśliwy, gdy przeniesiono
mnie do warsztatu stolarskiego, gdyż w ten sposób mogłem oddalić się od tych
niewiarygodnych warunków pracy. Po upływie trzech i pół roku nasz obóz został
zlikwidowany i przeniesiono mnie na Ukrainę, gdzie odbudowywaliśmy zniszczone
przez wojnę domy i fabryki. Pracowałem z różnymi ludźmi, także z żołnierzami
którzy powracali z armii. Ukraińscy rolnicy zostali przesączeni straszliwymi
antysemickimi doświadczeniami prowadzonymi przez faszystowskich morderców.
Napastowali oni Żydów, którzy nie służyli w armii. Żydzi byli atakowani na
ulicach i w sklepach. Praca z nimi stała się niemożliwa.
Po zakończeniu
wojny wszyscy starali się powrócić do domów w poszukiwaniu tych, którzy
przeżyli. Zdecydowałem się pojechać do Lwowa okupowanego przez Związek
Radziecki. Podróżowanie po Związku Radzieckim nie było łatwe. W celu przejazdu
z jednego miasta do innego trzeba było mieć specjalne pozwolenie od władz.
Pewnego dnia postanowiłem pójść po takie pozwolenie, ale ku memu zaskoczeniu i
rozczarowaniu spotkałem się z odmową. Wróciłem następnego dnia ze spreparowaną
historyjką, i po krótkiej rozmowie z władzą uzyskałem zgodę na podróż do Lwowa.
Po przyjeździe
do Lwowa odnalazłem komitet żydowski, gdzie powiedziano mi, że w ciągu kilku
dni mogę znaleźć się w Polsce. Po odpowiednich przygotowaniach znalazłem się w
pociągu jadącym do Łodzi, która była dla mnie zupełnie obca, ale człowiek
chciał być wśród swoich. Po kilku dniach w Łodzi udałem się do komitetu
żydowskiego. Gdy wszedłem, nie uwierzyłem własnym oczom - komitet był tak
przepełniony ludźmi szukającymi nazwisk wypisanych na ścianach, że nie można
było znaleźć nawet centymetra wolnej przestrzeni. Po dostaniu się do środka
znalazłem nazwisko mojej siostry Fredy. Po dwóch dalszych dniach poszukiwań i
zbieraniu informacji odnalazłem ją. W domu, gdzie Freda pracowała była także
przyjaciółka wszystkich moich sióstr. Miała na imię Bracha. Gdy zobaczyła mnie
krzyknęła "To jest brat Mani". Powiedziałem jej, że jestem także
bratem Fredy. Zaprosiła mnie do środka i pokazała mi Wiwian, bardzo ładne
dziecko. Opowiedziała mi historię Fredy i Wiwian. Wiwian była córką Estery.
Urodziła się w warszawskim getcie, podczas powstania, kóre miało miejsce w roku
1942. Przetrwanie dziecka w getcie było niemożliwe, więc ułożyła się z
Polakiem, aby wyniósł dziecko z getta i umieścił je w sierocińcu. Ester miała
także później wyjść z getta, ale było już za późno. Niemcy weszli do getta i
zniszczyli je. Nikt nie przeżył. Gdy znalazłem Fredę w Łodzi była ona w trakcie
wyrabiania papierów na wyjazd do Paryża, aby spotkać Manię.
Po kilku dniach
pobytu w Łodzi znalazłem warsztat stolarski i rozpocząłem w nim pracę. Ale
polscy antysemici nie znali spoczynku. Atakowali oni Żydów wszędzie. Zabijali
ludzi na ulicach, w pociągach i gdzie tylko mieli okazję. Żydzi zaczęli uciekać
z kraju do kraju, przekraczając nielegalnie granicę aż do Niemiec. W Niemczech
znalazłem się w obozie UNRRA dla Żydów, który był pod administracją
amerykańską. Przebywałem w obozie kilka miesięcy, podczas których miałem
wypadek. Złamałem nogę i byłem hospitalizowany przez 6 miesięcy. Po wyjściu ze
szpitala przekroczyłem po raz kolejny nielegalnie granicę udając się do Paryża.
Byłem w Paryżu prawie rok, ale nie mogłem znaleźć zatrudnienia i nie miałem
szans na emigrację. Mieszkałem wraz z mą siostrą Manią, jej mężem Rogerem, moją
siostrą Fredą i jej mężem Stefanem. Roger i Mania przeżyli ukryci przez swoich
francuskich przyjaciół. Przetrwali wojnę w różnych miejscach i kryjówkach.
Udało się to dzięki pewnym ludziom dobrego charakteru.
W Paryżu nie
mogłem znaleźć legalnego zatrudnienia, więc wróciłem do Niemiec i po kilku
miesiącach wystarałem się o pozwolenie na wyjazd do Kanady. Podróżowałem
statkiem i przybyłem do Halifaxu. Tam zostaliśmy przywitani przez Żydów
próbujących opisać nam, jak wygląda życie w Kanadzie. Pewien człowiek
powiedział nam, że jesteśmy w wolnym kraju, po czym wyjął banknot 1-dolarowy
mówiąc: "Nikt nie będzie was niepokoił, poza tym banknotem dolarowym,
który będzie was prowadził do wszelkich dóbr, tak więc uważajcie na to, co
robicie!".
Przybyłem do
Montrealu, gdzie spotkałem kilku przyjaciół z Niemiec, którzy mieszkali w
pokoju należącym do rodziców Fay. W ten sposób spotkałem Fay i po krótkim
czasie pobraliśmy się.
Życie codzienne w Wielkich Oczach
Po wstaniu rano należało rozpalić drewnem
ogień w piecu i umyć się. Nie mieliśmy zlewów, więc trzeba było robić to w
miednicy przy pomocy wiadra i kubka. W domu nie było ubikacji ani kanalizacji,
więc używaliśmy ubikacji na zewnątrz. W międzyczasie piec był już na tyle
rozgrzany, że można było przygotować gorący napój.
Potem szło się do szkoły na piechotę,
niezależnie od tego jak było daleko, gdyż nie było autobusów ani gimbusów.
Chodzenie było jedynym środkiem lokomocji. Po szkole spieszylismy do domu, aby zjeść
podwieczorek i z powrotem na kilka godzin do chederu.
Najgorsza była pora zimowa. Nie było
dróg, a śnieg nie był nigdy odgarniany. Wracając z chederu musieliśmy szukać
drogi niosąc lampę naftową, gdyż w całej miejscowości nie było elektryczności.
Zadania domowe odrabialiśmy także przy lampie naftowej, która napełniała dom
masą dymu.
Dom nie był zbyt duży. Jeden pokój
sypialny i kuchnia. W pokoju były dwa łóżka, jeden dla chłopców, a drugi dla
dziewcząt. Czasami sypialiśmy w czwórkę w jednym łóżku, a poza tym było
dodatkowe łóżko w kuchni. Było ono składane i miało drewniane zwieńczenie.
Używaliśmy go także do siedzenia i nazywaliśmy je bankbetel. Zostało zrobione
przez mego brata Simona. Zrobił on także meble do sypialni, które były
najładniejsze w całym miasteczku. Moja matka była z tego bardzo dumna.
Dodatek specjalny
Życie w Wielkich Oczach z ośmiorgiem
dzieci nie było łatwe. Znalezienie pracy przez młodych ludzi było praktycznie
niemożliwe, tak że zaczęli oni wyjeżdżać do większych miast. Ester wyjechała do
Tarnowa. Po przepracowaniu tam kilku lat zdecydowała się na wyjazd do Warszawy,
stolicy Polski. Natan udał się do Przemyśla, gdzie pracował w sklepie żelaznym.
Po jakimś czasie zabrał do Przemyśla Anszela i znalazł mu pracę w sklepie
żelaznym. Potem wzięli do siebie Simona, ale on wolał uczyć się zawodu
stolarskiego. Mania wyjechała do Warszawy, a wkrótce po niej także Roza. W domu
pozostałem tylko ja i Freda. Freda była starsza ode mnie i próbowała zatrudniać
mnie na wszelkie sposoby, szczególnie gdy mama była bardzo chora. Matka mdlała
kilka razy dziennie i Freda się nią opiekowała. Miała w domu dużo pracy i było
to dla niej zbyt ciężkie, więc prosiła mnie o pomoc. Byłem jednak niesfornym
bratem i nie słuchałem jej, wybierając zabawę z chłopakami na zewnątrz. Gdy
mama poczuła się lepiej Freda postanowiła wyjechać do pracy do Warszawy i
zostałem w domu sam. Jako jedyny, który pozostał, byłem pomocnikiem matki i
bardzo się zmieniłem, wykonując wszystkie prace, którym matka nie mogła
podołać.
Gdy wyjeżdżałem do pracy do Lwowa mama
płakała i zastanawiała się, jak sobie poradzi beze mnie. Gdy wracałem do domu
na święta była bardzo szczęśliwa. Wykonywałem wtedy różne roboty.
W roku 1939, gdy wybuchła wojna,
zdecydowałem się na powrót do domu, aby być z rodzicami. Nie chciałem, aby byli
sami. Był to piątek. Podróżowałem różnymi drogami ze względu na tumult
spowodowany przez ludzi uciekających z większych miast do małych miejscowości i
wsi. Po walce o zdobycie jakichś środków transportu dotarłem do domu około
północy. Zapukałem do drzwi. Otwarł je ojciec i od razu zadał pytanie, jak się
tu dostałem. Opowiedziałem mu, jak jechałem różnymi środkami lokomocji, a w
reakcji na to zostałem spoliczkowany: "to ty jeździłeś w sobotę!".
Rozpłakałem się i powiedziałem, że zrobiłem to po to, aby być z nim i z matką.
Udobruchał się, ucałował mnie i przeprosił.
Podczas weekendu docierały do nas różne
informacje, że Niemcy po wejściu od razu łapią młodych ludzi i zabijają ich. Po
rozmowie z kilkoma ludźmi zdecydowaliśmy się udać w kierunku granicy
sowieckiej. Matka zapakowała plecak z różnym prowiantem. Wyruszyliśmy, ale po
dwóch dniach dalsza droga stała się niemożliwa. Drogi były załadowane
oddziałami polskiego wojska i ludźmi, którzy nie wiedzieli dokąd idą.
Zrozumieliśmy, że daleko nie ujdziemy i postanowiliśmy wrócić do domu.
Następnego dnia weszli Niemcy wraz z
całym sprzętem wojskowym i głośnikami jeżdżącymi w tę i z powrotem,
obwieszczającymi różne zarządzenia. Ludzie byli rozbici. Nikt nie wiedział co
robić. Po tygodniu Niemcy wycofali się i wmaszerowali Rosjanie. Sprawy zaczęły
się uspokajać, a ja udałem się z powrotem do Lwowa do pracy.
Potem zostałem zmobilizowany do Armii
Czerwonej, a stamtąd do obozu pracy. W obozie było trudno przetrwać. Warunki
były takie, że albo znalazło się sposób na przeżycie, albo umierało się z
głodu. Aby przeżyć, trzeba było coś w tym kierunku zrobić. I znalazłem
rozwiązanie. Był to młyn. Byli tam bardziej niż szczęśliwi, gdy usłyszeli, że
będę tam przychodził do pracy jako stolarz, gdy tylko będę mógł. Jako zapłatę
otrzymywaliśmy kilo chleba, a ponadto wypiekali dla nas specjalny rodzaj
ciastek z mąki owsianej. Chodziliśmy tam po pracy, prześlizgując się pod
płotem, niezauważeni przez strażników. Chodziliśmy na nabrzeże rozładowywać łodzie.
Za każde przeładowane 100 worków mąki dawano nam 1 kg chleba. Robiliśmy to
jednak po to, aby wziąć do domu nieco mąki ukrytej w długich kalesonach. Potem
sprzedawaliśmy ją zmieszaną z naszymi wszami. Robiliśmy różne rzeczy, aby
przetrwać. Kiedyś dwóch chłopców spytało mnie, czy chciałbym dostać ziemniaki.
Był to wspaniały pomysł. Musieliśmy maszerować w śniegu 10 km, aby dotrzeć na
miejsce, gdzie ziemniaki były przechowywane. Po przybyciu na miejsce
zauważyliśmy strażnika przy piecu, który palił fajkę. Postanowiliśmy zawiązać
drzwi drutem, aby nie mógł nas złapać. Wzięliśmy ziemniaki i powędrowaliśmy
szczęśliwi do domu. Kiedyś opowiedziano nam o miejscu, gdzie była pszenica, ale
problem polegał na tym, że musieliśmy ją oczyścić. Wzięliśmy kilka pustych worków
i kijów i udaliśmy się na poszukiwanie. W końcu znaleźliśmy to miejsce i
zaczęliśmy czyścić. Po kilku godzinach pracy zauważyliśmy, że ktoś zbliża się
do nas, więc uciekliśmy i schowaliśmy się w zaroślach. Po jakimś czasie
zorientowaliśmy się, że byli to chłopcy, którzy przyszli tu w tym samym celu co
my, to znaczy znaleźć jakieś pożywienie, i przyłączyli się do nas.
Po rozwiązaniu obozu zostałem wysłany do
miasta Stalino w Donbasie do pracy w fabryce amunicji, w celu odbudowania
zniszczonych przez wroga budynków. Po przybyciu na miejsce rozpoczęliśmy pracę
w budynku, gdzie czyszczono bomby alkoholem. Pracując tam, nie można było
oprzeć się codziennemu próbowaniu alkoholu małymi łykami. Robiliśmy to, dopóki
kierownictwo nie zorientowało się, że było to zbyt niebezpieczne dla tego
miejsca. Mogło to spowodować wypadek. Dodawali więc do alkoholu jakieś
chemikalia i powiadomili nas, że to trucizna, więc przestaliśmy próbowania tego
dobra.
Problemy zarobkowe naszego ojca
Napisałem już przedtem o jego wyjazdach
do Przemyśla. Przez długi czas miał człowieka z parą koni i podróżował tą samą
drogą przekraczając rzekę San przez wielki most.
W roku 1939, gdy Niemcy i Związek
Radziecki zawarły porozumienie o okupacji Polski, my znaleźliśmy się na
terenach pod okupacją sowiecką. Linia graniczna biegła rzeką San, którą mój
ojciec przekraczał w swych podróżach. Gdy Sowieci zajęli nasze terytorium
Przemyśl stał się miastem podzielonym. Rosjanie byli po jednej stronie rzeki, a
Niemcy po drugiej.
Mój brat Anszel pracował w sklepie
żelaznym w Przemyślu, a w tamtym czasie było bardzo trudno znaleźć pracę. Jego
szef wypłacał mu wynagrodzenie w towarze ze sklepu, a ojciec zabierał ten towar
do Wielkich Oczu w celu odsprzedania. Konie znały już bardzo dobrze drogę,
którą podróżowali i nie trzeba było nimi powozić. Za okupacji musieli oni
jeździć różnymi drogami, aż pewnego razu woźnica zasnął, a wraz z nim inni
podróżni na wozie. W ten sposób dojechali do rosyjskiej granicy, gdzie obudził
ich rosyjski strażnik. Wszyscy zostali wzięci na przesłuchanie i oskarżeni o
przemyt towarów do Niemców, co nie było prawdą. Podczas przesłuchania i
śledztwa próbowali wyjaśnić, że tamci się mylą. Pozwolono im na powrót do
domów, ale po powrocie ojciec został ku swemu zaskoczeniu aresztowany i oskarżony. W miasteczku
wszyscy znali mojego ojca i próbowali pomóc mu w uwolnieniu się od fałszywych
oskarżeń. Był pewien człowiek, który często podróżował z moim ojcem. Był to
handlarz skórami. Kiedy jednak Rosjanie zajęli miasteczko został policjantem. Gdy
przydarzyło się to mojemu ojcu, także on próbował wydostać go z tej okropnej
historii.
W tym samym czasie ja zostałem
zmobilizowany we Lwowie do Armii Czerwonej. Ponieważ miałem wyjechać udałem się
do domu do Wielkich Oczu zobaczyć rodziców. Matka była sama w domu zapłakana i
nie wiedziała gdzie jest ojciec. Nie było wtedy telefonów, ani innych środków
łączności. Miałem tylko jeden dzień i musiałem stawić się w wojsku. Gdy
wyjeżdżałem z powrotem do Lwowa matka płakała i błagała mnie, abym nie zostawiał
jej samej. Od tej pory nigdy jej już nie widziałem. Tuż przed wyjazdem zjawił
się niespodziewanie ojciec. Ucałowałem go tylko na pożegnanie i nigdy więcej go
nie zobaczyłem.
Pascha
W Wielkich Oczach, gdzie mieszkaliśmy,
na cztery tygodnie przed świętem Paschy następowały w domu wielkie zmiany.
Ojciec przygotowywał się do wypieku macy. Najpierw szedł do lasu, skąd
przynosił drewno do rozpalenia pieca. Musiało to być miękkie i suche drewno.
Następnie wyciągał specjalne długie i ciężkie płyty, które były przechowywane z
roku na rok, i wykorzystywane do złożenia stołu. Dopilnowywał, aby były czyste
i wytarte.
Następną rzeczą było przygotowanie
pieca, w którym paliło się cały dzień, dopóki cegły nie rozgrzały się do
czerwoności i były czyste od wszelkich zanieczyszczeń. Rzeczy z domu były wynoszone, aby zrobić
miejsce dla ustawienia stołów.
Potem ludzie zaczęli przychodzić ze
swoją mąką. Niektóre kobiety wyrabiały ciasto na macę same, a inne prosiły o
uczynienie tego moją matkę, za co jej płaciły. Ciasto po wyrobieniu było
przekazywane dziewczętom przy stołach, a one rozwałkowywały je na macę. Potem
specjalista sprawdzał przy stołach, czy ciasto jest równo rozwałkowane, a jeśli
nie, było odsyłane do poprawki; było konieczne, aby ciasto zachowało wszędzie
tę samą grubość. Potem chłopak robił w cieście rowki. Nazywano go Raidler.
Następnie ciasto było układane na specjalnych płytach, które ojciec umieszczał
na piecu. Po wypieczeniu było odkładane na bok w celu wystygnięcia, a
właściciel płacił za wszystko. Potem rozpoczynał następny i tak każdego dnia.
Co jakiś czas zaglądała osoba religijna,
aby sprawdzić czy wszystko odbywa się jak należy. Dla mojej mamy była to bardzo
ciężka praca i po każdym takim długim dniu była zupełnie wyczerpana.
Tydzień przed świętami przywracała ona
porządek w domu, po czym sama wszystko szorowała i czyściła. Gdy zostałem sam w
domu miałem zwyczaj sporo jej pomagać, z czego była bardzo szczęśliwa.
Moi bracia, którzy mieszkali i pracowali
w Przemyślu, przyjeżdżali do nas na święta. Nie mogłem się tego doczekać.
Przywozili mi różne rzeczy, z czego ja byłem bardzo zadowolony.
Po świętach wszyscy wracali do pracy, a
ja do szkoły, z czego byłem bardzo niezadowolony!
Issie Hoffman
Kanada, sierpień 1996
Wspomnienia Issie Hoffmana obejmują jeszcze dwa
rozdziały: Życie w obozie pracy oraz Montreal, których nie
zamieszczam, gdyż nie wnoszą nic nowego do historii Wielkich Oczu ani dziejów
autora, poza tym, co już zostało opisane powyżej.