ISSIE HOFFMAN

Powrót

 

Spisane w języku angielskim wspomnienia wielkooczanina, Icchaka (Issie) Hoffmana (ur. 1919- zm. 1999), otrzymałem dzięki uprzejmości rodziny Orenstein z Tel Awiwu. Tłumaczenie na język polski – autor strony.

 

Historia mojego życia

 

Rodzina Hoffman w latach 30-tych XX w.:

siedzą rodzice Dawid i Szajndel; stoją od lewej: Mania (Machla), Freda i Issie.

Urodziłem się 30 września 1919 w rodzinie liczącej wraz ze mną ośmioro dzieci. Ojciec miał na imię Dawid, a matka Szajndel. Było nas czwórka chłopców i cztery dziewczyny. Według starszeństwa: Ester, Natan, Anszel, Simon, Mania, Roza, Freda i Issie. Gdy rodziliśmy się nasi rodzice byli bardzo biedni. Żyliśmy w Polsce w miasteczku o nazwie Wielkie Oczy. Moje siostry toczyły boje o to, która będzie mogła zajmować się dziećmi. Jako najmłodszy członek rodziny byłem w tym czasie rozpieszczany na różne sposoby.

 

Mój ojciec chodził do różnych rolników skupować ich produkty, takie jak wiśnie na drzewach, a mnie wysyłał do ich zbierania, co było bardzo ekscytujące. Czwartek był dniem połowów. Nie łowiliśmy ryb na wędkę, lecz łapaliśmy je do wiklinowego kosza. Rzeczka była bardzo wąska, więc mój ojciec stał na jej brzegu z koszem, a ja byłem przed nim ze specjalnie przygotowanym kijem i naganiałem ryby do kosza. To było bardzo zabawne i podniecające.

W tamtym czasie nie było telewizji ani radia, ani żadnych gotowych zabawek. Robiliśmy je sobie sami na różne proste sposoby. Gdy nieco podrosłem widziałem, jak chłopcy z lepiej usytuowanych rodzin jeżdżą na łyżwach. Nie śmiałem prosić rodziców o tak wielki luksus, gdyż wiedziałem że prośba i tak spotka się z odmową. Wpadłem więc na pomysł. Wziąłem kawałek drewna wielkości mojej stopy, dołączyłem do niego drut wygięty na kształt łyżwy, i przywiązałem sznurkiem do nogi. W ten sposób mogłem ślizgać się dopóki mój ojciec nie zauważył tego i nie wrzucił łyżew do pieca. Uzasadnił to tym, że darłem buty.

Gdy miałem trzy lata zostałem wysłany do chederu. Była to żydowska szkółka, do której uczęszczali wszyscy żydowscy chłopcy do lat trzynastu. Gdy miałem sześć lat zostałem posłany do szkoły publicznej, która była szkołą polską. Chodziłem do niej siedem lat. Gdy ukończyłem 13 lat ojciec załatwił z krawcem, aby nauczył mnie zawodu. Po kilku miesiącach w warsztacie krawieckim jego właściciel powiedział memu ojcu, że marnuję czas i nigdy nie będę krawcem, ponieważ nie mam cierpliwości, aby usiedzieć na miejscu.

Po opuszczeniu warsztatu krawieckiego ojciec zabrał mnie do Przemyśla, gdzie mieszkali dwaj moi bracia, i dali mi oni pracę w sklepie z wyrobami żelaznymi. Praca w tym sklepie była bardzo ciężka i nie mogłem tego wytrzymać. Postanowiłem odejść.

Mój ojciec raz w tygodniu jeździł do Przemyśla. Wynajmował woźnicę z parą koni i przywoził do Przemyśla różne wyroby, gdzie odsprzedawał je z małym zyskiem, a w drodze powrotnej dostarczał właścicielom sklepów zamówione przez nich towary. Wszystko to było opłacane z bardzo małym zyskiem i nie wystarczało na utrzymanie.

Szukając różnych dróg zarobkowania był proszony przez niektórych ludzi o zakupienie w Przemyślu sacharyny i dostarczenie jej do Wielkich Oczu w celu odsprzedaży rolnikom. Sacharyna była nielegalnym produktem wytwarzanym w Niemczech. Gdy przywoził ją zasłanialiśmy wszystkie okna i robiliśmy małe paczuszki, a matka sprzedawała je w dzień targowy ze skromnym zyskiem. Po jakimś czasie ktoś doniósł o tym do wydziału finansowego, a inspektorzy finansowi zaczęli zatrzymywać i przeszukiwać furmankę i zabierać ten produkt.

Ojciec był wielokrotnie karany grzywną, więc przywożenie sacharyny z Przemyśla stało się prawie niemożliwe. Zdecydował się więc na przywożenie sacharyny z innego miasta oddalonego 12 km od Wielkich Oczu. Jednak przywożenie jej stanowiło nadal problem. Byliśmy zmuszeni dokonywać tego różnymi tajnymi sposobami, aby nie dać się złapać. Każdego tygodnia musiałem pokonywać różnymi drogami wiele dodatkowych kilometrów. Ten rodzaj działalności spowodował, że byłem w żałosnym położeniu i widziałem, że jego kontynuowanie nie ma żadnej przyszłości.

Gdy mój brat Simon przyjechał na letnie wakacje powiedziałem mu, że chciałbym nauczyć się zawodu stolarza. Zgodził się ze mną, że to dobry pomysł. Porozmawiał ze stolarzem w miasteczku, a ten zgodził się wziąć mnie pod warunkiem, że rok będę pracował za darmo, a po jego upływie ojciec zapłaci pewną sumę. Potem wyjechałem do Lwowa, gdzie mieszkał mój brat, i pracowałem w fabryce mebli, gdzie nabyłem pewnego doświadczenia. Mój brat zdecydował się otworzyć własną firmę zakładając warsztat stolarski. Pracowałem z nim aż do roku 1939, kiedy to wybuchła wojna.

Nasz teren był okupowany przez Związek Radziecki. Sowieci podjęli decyzję o mobilizacji na trzy lata wszystkich urodzonych w latach 1918, 1919 i 1920. Ja zostałem zmobilizowany w październiku 1940, po czym wysłano mnie nad Morze Czarne do dywizjonu artylerii, w którym siłę napędową stanowiły konie. Byłem z końmi całe dni i noce. Było to żałosne doświadczenie, ale po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do nich.

W maju 1941 wysłano nas nad granicę ukraińską na specjalne przeszkolenie. Byliśmy tam prawie miesiąc, gdy niemiecka armia zaatakowała Związek Radziecki 22 czerwca 1941 i kiedy zaczęła się oficjalna Wojna Światowa. Przerzucono nas natychmiast na linię frontu, gdzie rozpoczęliśmy walkę z wrogiem. Podczas tych walk grupy ukraińskich i niemieckich nacjonalistów służących wraz z nami w armii rosyjskiej dezerterowały do Niemców wraz z całym ekwipunkiem i końmi. W tym czasie sowiecki przywódca, Józef Stalin, ustanowił prawo, na mocy którego wszyscy żołnierze armii rosyjskiej, którzy pochodzili z terenów okupowanych, zostali zdemobilizowani  i wysłani na Syberię i w góry Uralu. Zaczęliśmy wyrąb drzewa w lasach i budowę nowych miast, w których pracowały tysiące ludzi. W obozie pracy warunki były straszne. Ludzie wymierali, co najmniej tuzin każdego dnia. Byłem szczęśliwy, gdy przeniesiono mnie do warsztatu stolarskiego, gdyż w ten sposób mogłem oddalić się od tych niewiarygodnych warunków pracy. Po upływie trzech i pół roku nasz obóz został zlikwidowany i przeniesiono mnie na Ukrainę, gdzie odbudowywaliśmy zniszczone przez wojnę domy i fabryki. Pracowałem z różnymi ludźmi, także z żołnierzami którzy powracali z armii. Ukraińscy rolnicy zostali przesączeni straszliwymi antysemickimi doświadczeniami prowadzonymi przez faszystowskich morderców. Napastowali oni Żydów, którzy nie służyli w armii. Żydzi byli atakowani na ulicach i w sklepach. Praca z nimi stała się niemożliwa. 

Po zakończeniu wojny wszyscy starali się powrócić do domów w poszukiwaniu tych, którzy przeżyli. Zdecydowałem się pojechać do Lwowa okupowanego przez Związek Radziecki. Podróżowanie po Związku Radzieckim nie było łatwe. W celu przejazdu z jednego miasta do innego trzeba było mieć specjalne pozwolenie od władz. Pewnego dnia postanowiłem pójść po takie pozwolenie, ale ku memu zaskoczeniu i rozczarowaniu spotkałem się z odmową. Wróciłem następnego dnia ze spreparowaną historyjką, i po krótkiej rozmowie z władzą uzyskałem zgodę na podróż do Lwowa.

Po przyjeździe do Lwowa odnalazłem komitet żydowski, gdzie powiedziano mi, że w ciągu kilku dni mogę znaleźć się w Polsce. Po odpowiednich przygotowaniach znalazłem się w pociągu jadącym do Łodzi, która była dla mnie zupełnie obca, ale człowiek chciał być wśród swoich. Po kilku dniach w Łodzi udałem się do komitetu żydowskiego. Gdy wszedłem, nie uwierzyłem własnym oczom - komitet był tak przepełniony ludźmi szukającymi nazwisk wypisanych na ścianach, że nie można było znaleźć nawet centymetra wolnej przestrzeni. Po dostaniu się do środka znalazłem nazwisko mojej siostry Fredy. Po dwóch dalszych dniach poszukiwań i zbieraniu informacji odnalazłem ją. W domu, gdzie Freda pracowała była także przyjaciółka wszystkich moich sióstr. Miała na imię Bracha. Gdy zobaczyła mnie krzyknęła "To jest brat Mani". Powiedziałem jej, że jestem także bratem Fredy. Zaprosiła mnie do środka i pokazała mi Wiwian, bardzo ładne dziecko. Opowiedziała mi historię Fredy i Wiwian. Wiwian była córką Estery. Urodziła się w warszawskim getcie, podczas powstania, kóre miało miejsce w roku 1942. Przetrwanie dziecka w getcie było niemożliwe, więc ułożyła się z Polakiem, aby wyniósł dziecko z getta i umieścił je w sierocińcu. Ester miała także później wyjść z getta, ale było już za późno. Niemcy weszli do getta i zniszczyli je. Nikt nie przeżył. Gdy znalazłem Fredę w Łodzi była ona w trakcie wyrabiania papierów na wyjazd do Paryża, aby spotkać Manię.

Po kilku dniach pobytu w Łodzi znalazłem warsztat stolarski i rozpocząłem w nim pracę. Ale polscy antysemici nie znali spoczynku. Atakowali oni Żydów wszędzie. Zabijali ludzi na ulicach, w pociągach i gdzie tylko mieli okazję. Żydzi zaczęli uciekać z kraju do kraju, przekraczając nielegalnie granicę aż do Niemiec. W Niemczech znalazłem się w obozie UNRRA dla Żydów, który był pod administracją amerykańską. Przebywałem w obozie kilka miesięcy, podczas których miałem wypadek. Złamałem nogę i byłem hospitalizowany przez 6 miesięcy. Po wyjściu ze szpitala przekroczyłem po raz kolejny nielegalnie granicę udając się do Paryża. Byłem w Paryżu prawie rok, ale nie mogłem znaleźć zatrudnienia i nie miałem szans na emigrację. Mieszkałem wraz z mą siostrą Manią, jej mężem Rogerem, moją siostrą Fredą i jej mężem Stefanem. Roger i Mania przeżyli ukryci przez swoich francuskich przyjaciół. Przetrwali wojnę w różnych miejscach i kryjówkach. Udało się to dzięki pewnym ludziom dobrego charakteru.

W Paryżu nie mogłem znaleźć legalnego zatrudnienia, więc wróciłem do Niemiec i po kilku miesiącach wystarałem się o pozwolenie na wyjazd do Kanady. Podróżowałem statkiem i przybyłem do Halifaxu. Tam zostaliśmy przywitani przez Żydów próbujących opisać nam, jak wygląda życie w Kanadzie. Pewien człowiek powiedział nam, że jesteśmy w wolnym kraju, po czym wyjął banknot 1-dolarowy mówiąc: "Nikt nie będzie was niepokoił, poza tym banknotem dolarowym, który będzie was prowadził do wszelkich dóbr, tak więc uważajcie na to, co robicie!".

Przybyłem do Montrealu, gdzie spotkałem kilku przyjaciół z Niemiec, którzy mieszkali w pokoju należącym do rodziców Fay. W ten sposób spotkałem Fay i po krótkim czasie pobraliśmy się.

 

Życie codzienne w Wielkich Oczach

 

Po wstaniu rano należało rozpalić drewnem ogień w piecu i umyć się. Nie mieliśmy zlewów, więc trzeba było robić to w miednicy przy pomocy wiadra i kubka. W domu nie było ubikacji ani kanalizacji, więc używaliśmy ubikacji na zewnątrz. W międzyczasie piec był już na tyle rozgrzany, że można było przygotować gorący napój.

Potem szło się do szkoły na piechotę, niezależnie od tego jak było daleko, gdyż nie było autobusów ani gimbusów. Chodzenie było jedynym środkiem lokomocji. Po szkole spieszylismy do domu, aby zjeść podwieczorek i z powrotem na kilka godzin do chederu.

Najgorsza była pora zimowa. Nie było dróg, a śnieg nie był nigdy odgarniany. Wracając z chederu musieliśmy szukać drogi niosąc lampę naftową, gdyż w całej miejscowości nie było elektryczności. Zadania domowe odrabialiśmy także przy lampie naftowej, która napełniała dom masą dymu.

Dom nie był zbyt duży. Jeden pokój sypialny i kuchnia. W pokoju były dwa łóżka, jeden dla chłopców, a drugi dla dziewcząt. Czasami sypialiśmy w czwórkę w jednym łóżku, a poza tym było dodatkowe łóżko w kuchni. Było ono składane i miało drewniane zwieńczenie. Używaliśmy go także do siedzenia i nazywaliśmy je bankbetel. Zostało zrobione przez mego brata Simona. Zrobił on także meble do sypialni, które były najładniejsze w całym miasteczku. Moja matka była z tego bardzo dumna.

 

Dodatek specjalny

 

Życie w Wielkich Oczach z ośmiorgiem dzieci nie było łatwe. Znalezienie pracy przez młodych ludzi było praktycznie niemożliwe, tak że zaczęli oni wyjeżdżać do większych miast. Ester wyjechała do Tarnowa. Po przepracowaniu tam kilku lat zdecydowała się na wyjazd do Warszawy, stolicy Polski. Natan udał się do Przemyśla, gdzie pracował w sklepie żelaznym. Po jakimś czasie zabrał do Przemyśla Anszela i znalazł mu pracę w sklepie żelaznym. Potem wzięli do siebie Simona, ale on wolał uczyć się zawodu stolarskiego. Mania wyjechała do Warszawy, a wkrótce po niej także Roza. W domu pozostałem tylko ja i Freda. Freda była starsza ode mnie i próbowała zatrudniać mnie na wszelkie sposoby, szczególnie gdy mama była bardzo chora. Matka mdlała kilka razy dziennie i Freda się nią opiekowała. Miała w domu dużo pracy i było to dla niej zbyt ciężkie, więc prosiła mnie o pomoc. Byłem jednak niesfornym bratem i nie słuchałem jej, wybierając zabawę z chłopakami na zewnątrz. Gdy mama poczuła się lepiej Freda postanowiła wyjechać do pracy do Warszawy i zostałem w domu sam. Jako jedyny, który pozostał, byłem pomocnikiem matki i bardzo się zmieniłem, wykonując wszystkie prace, którym matka nie mogła podołać.

Gdy wyjeżdżałem do pracy do Lwowa mama płakała i zastanawiała się, jak sobie poradzi beze mnie. Gdy wracałem do domu na święta była bardzo szczęśliwa. Wykonywałem wtedy różne roboty.

W roku 1939, gdy wybuchła wojna, zdecydowałem się na powrót do domu, aby być z rodzicami. Nie chciałem, aby byli sami. Był to piątek. Podróżowałem różnymi drogami ze względu na tumult spowodowany przez ludzi uciekających z większych miast do małych miejscowości i wsi. Po walce o zdobycie jakichś środków transportu dotarłem do domu około północy. Zapukałem do drzwi. Otwarł je ojciec i od razu zadał pytanie, jak się tu dostałem. Opowiedziałem mu, jak jechałem różnymi środkami lokomocji, a w reakcji na to zostałem spoliczkowany: "to ty jeździłeś w sobotę!". Rozpłakałem się i powiedziałem, że zrobiłem to po to, aby być z nim i z matką. Udobruchał się, ucałował mnie i przeprosił.

Podczas weekendu docierały do nas różne informacje, że Niemcy po wejściu od razu łapią młodych ludzi i zabijają ich. Po rozmowie z kilkoma ludźmi zdecydowaliśmy się udać w kierunku granicy sowieckiej. Matka zapakowała plecak z różnym prowiantem. Wyruszyliśmy, ale po dwóch dniach dalsza droga stała się niemożliwa. Drogi były załadowane oddziałami polskiego wojska i ludźmi, którzy nie wiedzieli dokąd idą. Zrozumieliśmy, że daleko nie ujdziemy i postanowiliśmy wrócić do domu.

Następnego dnia weszli Niemcy wraz z całym sprzętem wojskowym i głośnikami jeżdżącymi w tę i z powrotem, obwieszczającymi różne zarządzenia. Ludzie byli rozbici. Nikt nie wiedział co robić. Po tygodniu Niemcy wycofali się i wmaszerowali Rosjanie. Sprawy zaczęły się uspokajać, a ja udałem się z powrotem do Lwowa do pracy.

Potem zostałem zmobilizowany do Armii Czerwonej, a stamtąd do obozu pracy. W obozie było trudno przetrwać. Warunki były takie, że albo znalazło się sposób na przeżycie, albo umierało się z głodu. Aby przeżyć, trzeba było coś w tym kierunku zrobić. I znalazłem rozwiązanie. Był to młyn. Byli tam bardziej niż szczęśliwi, gdy usłyszeli, że będę tam przychodził do pracy jako stolarz, gdy tylko będę mógł. Jako zapłatę otrzymywaliśmy kilo chleba, a ponadto wypiekali dla nas specjalny rodzaj ciastek z mąki owsianej. Chodziliśmy tam po pracy, prześlizgując się pod płotem, niezauważeni przez strażników. Chodziliśmy na nabrzeże rozładowywać łodzie. Za każde przeładowane 100 worków mąki dawano nam 1 kg chleba. Robiliśmy to jednak po to, aby wziąć do domu nieco mąki ukrytej w długich kalesonach. Potem sprzedawaliśmy ją zmieszaną z naszymi wszami. Robiliśmy różne rzeczy, aby przetrwać. Kiedyś dwóch chłopców spytało mnie, czy chciałbym dostać ziemniaki. Był to wspaniały pomysł. Musieliśmy maszerować w śniegu 10 km, aby dotrzeć na miejsce, gdzie ziemniaki były przechowywane. Po przybyciu na miejsce zauważyliśmy strażnika przy piecu, który palił fajkę. Postanowiliśmy zawiązać drzwi drutem, aby nie mógł nas złapać. Wzięliśmy ziemniaki i powędrowaliśmy szczęśliwi do domu. Kiedyś opowiedziano nam o miejscu, gdzie była pszenica, ale problem polegał na tym, że musieliśmy ją oczyścić. Wzięliśmy kilka pustych worków i kijów i udaliśmy się na poszukiwanie. W końcu znaleźliśmy to miejsce i zaczęliśmy czyścić. Po kilku godzinach pracy zauważyliśmy, że ktoś zbliża się do nas, więc uciekliśmy i schowaliśmy się w zaroślach. Po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że byli to chłopcy, którzy przyszli tu w tym samym celu co my, to znaczy znaleźć jakieś pożywienie, i przyłączyli się do nas.

Po rozwiązaniu obozu zostałem wysłany do miasta Stalino w Donbasie do pracy w fabryce amunicji, w celu odbudowania zniszczonych przez wroga budynków. Po przybyciu na miejsce rozpoczęliśmy pracę w budynku, gdzie czyszczono bomby alkoholem. Pracując tam, nie można było oprzeć się codziennemu próbowaniu alkoholu małymi łykami. Robiliśmy to, dopóki kierownictwo nie zorientowało się, że było to zbyt niebezpieczne dla tego miejsca. Mogło to spowodować wypadek. Dodawali więc do alkoholu jakieś chemikalia i powiadomili nas, że to trucizna, więc przestaliśmy próbowania tego dobra.

 

Problemy zarobkowe naszego ojca

 

Napisałem już przedtem o jego wyjazdach do Przemyśla. Przez długi czas miał człowieka z parą koni i podróżował tą samą drogą przekraczając rzekę San przez wielki most.

W roku 1939, gdy Niemcy i Związek Radziecki zawarły porozumienie o okupacji Polski, my znaleźliśmy się na terenach pod okupacją sowiecką. Linia graniczna biegła rzeką San, którą mój ojciec przekraczał w swych podróżach. Gdy Sowieci zajęli nasze terytorium Przemyśl stał się miastem podzielonym. Rosjanie byli po jednej stronie rzeki, a Niemcy po drugiej.

Mój brat Anszel pracował w sklepie żelaznym w Przemyślu, a w tamtym czasie było bardzo trudno znaleźć pracę. Jego szef wypłacał mu wynagrodzenie w towarze ze sklepu, a ojciec zabierał ten towar do Wielkich Oczu w celu odsprzedania. Konie znały już bardzo dobrze drogę, którą podróżowali i nie trzeba było nimi powozić. Za okupacji musieli oni jeździć różnymi drogami, aż pewnego razu woźnica zasnął, a wraz z nim inni podróżni na wozie. W ten sposób dojechali do rosyjskiej granicy, gdzie obudził ich rosyjski strażnik. Wszyscy zostali wzięci na przesłuchanie i oskarżeni o przemyt towarów do Niemców, co nie było prawdą. Podczas przesłuchania i śledztwa próbowali wyjaśnić, że tamci się mylą. Pozwolono im na powrót do domów, ale po powrocie ojciec został ku swemu zaskoczeniu aresztowany i oskarżony. W miasteczku wszyscy znali mojego ojca i próbowali pomóc mu w uwolnieniu się od fałszywych oskarżeń. Był pewien człowiek, który często podróżował z moim ojcem. Był to handlarz skórami. Kiedy jednak Rosjanie zajęli miasteczko został policjantem. Gdy przydarzyło się to mojemu ojcu, także on próbował wydostać go z tej okropnej historii.

W tym samym czasie ja zostałem zmobilizowany we Lwowie do Armii Czerwonej. Ponieważ miałem wyjechać udałem się do domu do Wielkich Oczu zobaczyć rodziców. Matka była sama w domu zapłakana i nie wiedziała gdzie jest ojciec. Nie było wtedy telefonów, ani innych środków łączności. Miałem tylko jeden dzień i musiałem stawić się w wojsku. Gdy wyjeżdżałem z powrotem do Lwowa matka płakała i błagała mnie, abym nie zostawiał jej samej. Od tej pory nigdy jej już nie widziałem. Tuż przed wyjazdem zjawił się niespodziewanie ojciec. Ucałowałem go tylko na pożegnanie i nigdy więcej go nie zobaczyłem.

 

Pascha     

 

W Wielkich Oczach, gdzie mieszkaliśmy, na cztery tygodnie przed świętem Paschy następowały w domu wielkie zmiany. Ojciec przygotowywał się do wypieku macy. Najpierw szedł do lasu, skąd przynosił drewno do rozpalenia pieca. Musiało to być miękkie i suche drewno. Następnie wyciągał specjalne długie i ciężkie płyty, które były przechowywane z roku na rok, i wykorzystywane do złożenia stołu. Dopilnowywał, aby były czyste i wytarte.

Następną rzeczą było przygotowanie pieca, w którym paliło się cały dzień, dopóki cegły nie rozgrzały się do czerwoności i były czyste od wszelkich zanieczyszczeń.  Rzeczy z domu były wynoszone, aby zrobić miejsce dla ustawienia stołów.

Potem ludzie zaczęli przychodzić ze swoją mąką. Niektóre kobiety wyrabiały ciasto na macę same, a inne prosiły o uczynienie tego moją matkę, za co jej płaciły. Ciasto po wyrobieniu było przekazywane dziewczętom przy stołach, a one rozwałkowywały je na macę. Potem specjalista sprawdzał przy stołach, czy ciasto jest równo rozwałkowane, a jeśli nie, było odsyłane do poprawki; było konieczne, aby ciasto zachowało wszędzie tę samą grubość. Potem chłopak robił w cieście rowki. Nazywano go Raidler. Następnie ciasto było układane na specjalnych płytach, które ojciec umieszczał na piecu. Po wypieczeniu było odkładane na bok w celu wystygnięcia, a właściciel płacił za wszystko. Potem rozpoczynał następny i tak każdego dnia.

Co jakiś czas zaglądała osoba religijna, aby sprawdzić czy wszystko odbywa się jak należy. Dla mojej mamy była to bardzo ciężka praca i po każdym takim długim dniu była zupełnie wyczerpana.

Tydzień przed świętami przywracała ona porządek w domu, po czym sama wszystko szorowała i czyściła. Gdy zostałem sam w domu miałem zwyczaj sporo jej pomagać, z czego była bardzo szczęśliwa.

Moi bracia, którzy mieszkali i pracowali w Przemyślu, przyjeżdżali do nas na święta. Nie mogłem się tego doczekać. Przywozili mi różne rzeczy, z czego ja byłem bardzo zadowolony.

Po świętach wszyscy wracali do pracy, a ja do szkoły, z czego byłem bardzo niezadowolony!

 

Issie Hoffman

Kanada, sierpień 1996

 

Wspomnienia Issie Hoffmana obejmują jeszcze dwa rozdziały: Życie w obozie pracy oraz Montreal, których nie zamieszczam, gdyż nie wnoszą nic nowego do historii Wielkich Oczu ani dziejów autora, poza tym, co już zostało opisane powyżej.

Powrót