(RODZINA STEINBRUCH)

Powrót

 

List napisany przez pochodzącą z Wielkich Oczu panią Grażynę Partyka do autora strony,

 informujący o tragicznych wojennych losach znanej wielkoockiej rodziny Steinbruchów.

Pragnę niniejszym serdecznie podziękować pani Grażynie za przesłanie tych bezcennych informacji

 

Przeglądając informacje dotyczące Wielkich Oczu natrafiłam również na taką, że jest Pan zainteresowany jakąkolwiek informacją na temat wielkoockich Żydów. Nie są to moje wiadomości, ponieważ urodziłam się już po wojnie, ale mojej Mamy. Mama wiele razy opowiadała mi o Wielkich Oczach sprzed II wojny oraz z okresu wojny, o Wielkich Oczach, jakie zapamiętała oczyma ośmio– dziesięcioletniego dziecka. (Mama urodziła się w 1932 roku).

W swoich opowiadaniach Mama często wymieniała nazwisko jednej rodziny, która była zaprzyjaźniona z moimi Dziadkami, rodzicami mojej Mamy. Była to rodzina Sztańbrochów. Mieszkali niedaleko Rynku, przy dzisiejszej ulicy Dąbrowszczaków. Rodzina składała się z rodziców oraz dzieci – imiona, jakie Mama zapamiętała to: Ryfka, Belek, Abrum, Surka, Jośko, Donia. Dzieci te w tym czasie były już osobami dorosłymi. Pani Sztańbroch była chora i zmarła przed wywiezieniem do getta. Rodzina należała raczej do zamożnych, ponieważ posiadali gospodarstwo, pole i las. Po ślubie z Ryfką zięć pana Sztańbrocha rozbudował dom, dobudował piętro i prowadził sklep z tkaninami. Jeden z synów – Belek – znał język niemiecki i po przewiezieniu do getta w Krakowcu prawdopodobnie był tam tłumaczem. Przez około dwa tygodnie jedna z dziewcząt przebywała u nas, „mieszkała na strychu”. Mama nie pamięta, w jakich okolicznościach przybyła, czy uciekła z transportu, czy już getta. Przez te dwa tygodnie bardzo martwiła się o resztę rodziny i postanowiła do nich dołączyć.

Natomiast już z getta w Jaworowie Jośko i Abrum dwa razy przyszli do Wielkich Oczu – za pierwszym razem wyglądali jeszcze dość dobrze, zaś za drugim byli bardzo wycieńczeni. Od moich Dziadków dostali trochę jedzenia (pod datą 3 stycznia 1943 roku moja Babcia zapisała, że „dano Sztańbrochowi kaszy 7 kila i buchynek chleba i 100 złoty”). Mój Dziadek namawiał ich, żeby uciekli do lasu. Oni jednak twierdzili, że muszą wracać, bo chcą być wszyscy razem.

Sytuacja w Wielkich Oczach nie była „ciekawa”, bo sporą część mieszkańców stanowili Ukraińcy, przed którym należało uważać tak samo, jak przed Niemcami.

Gdy jeszcze rodzina Sztańbrochów mieszkała w Wielkich Oczach, moja Mama, idąc do szkoły miała bardzo poważne zadanie. Otóż Babcia przygotowywała zawsze rano litrową butelkę mleka, którą Mama zostawiała w krzaku bzu, rosnącego na podwórku państwa Sztańbrochów, tuż przy furtce. Mama była uprzedzona, że gdyby ktoś obserwował lub o coś pytał, ma mówić, że po prostu „robiła za krzaczkiem siku”.

Mama wielokrotnie po wojnie zadawała sobie pytanie, czy ktoś z tej rodziny przeżył.

Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na pewien szczegół. Otóż po państwie Sztańbroch w moim rodzinnym domu jest pamiątka – jest to maszyna do szycia, którą pan Sztańbroch sprzedał mojemu Dziadkowi za 1000 rubli dnia 20 lipca 1941 roku (na kartce papieru pod tym podpisany Sztańbroch Belek).

Nie wnoszę zbyt wielu informacji, gdyż to, co napisałam dotyczy jednej tylko rodziny, ale jeżeli się Panu przydadzą te wiadomości, proszę je wykorzystać. Niech to będzie mój taki skromny wkład w tworzenie informacji o Wielkich Oczach, niewielkiej wiosce na krańcach wschodnich, gdzie przed wojną, jak w tyglu, mieszały się różne narodowości, kultury i religie.

Grażyna Partyka

Gdynia, niedziela, 1 września 2002

Powrót