Marya br. Hagen

(ALCES)

Powrót

GŁUPIA JAGA

 

ze zbioru „Pani Choryńska”

wyd.: Jakubowski & Zadurowicz

Lwów 1895

 

We wsi, w miasteczku, we dworze, wszędzie i wszyscy znali ją tylko pod nazwiskiem Głupiej Jagi. Była to dziewczyna drobna, szczupła, fizycznie i duchowo nierozwinięta; wyglądała na lat szesnaście, ile zaś ich miała rzeczywiście, tego nikt dokładnie nie wiedział, a chyba najmniej ona sama. Historya jej była krótka i smutna. Ojciec i matka Jagi ubodzy zarobnicy, zdziczeli od biedy i od tak często towarzyszącego jej pijaństwa, przekleństwem powitali przyjście na świat szóstego z kolei dziecka, na które trzeba było pracować; a gdy kłótniami rodziców kołysana, a nędzą karmiona, wątła i szczupła dziewczynina, doszedłszy do lat kilku, ani do pracy, ani do oddania w służbę zdolną się nie okazywała, powzięli do niej okrutną nienawiść. Pragnąc przynajmniej z niedołęstwa jakąś korzyść osiągnąć, wysyłali ją żebrać po wsi.

Często biedactwo pójść nie chciało; nie dlatego, żeby jej wstrętnem było rzemiosło, do którego ją zaprawiano — nie rozumiała bowiem do jakiego poniżenia ją wdrażają — jeno, że tam za wsią, koło lasu, dzieci pasat bydło bawiły się dzień cały, więc wolała bawić się z niemi, niż chodzić cały dzień po chatach. Ale wypędzano ją z domu głodem i kijem, szło zatem biedne stworzenie i powoli przywykło do włóczęgi od komina do komina. Nie zarabiała wiele, bo była smutna i milcząca; obdarzano ją zaledwie tu kilku ziemniakami, tam chleba kawałkiem, więc posilała się w ciągu dnia skąpą jałmużną i z próźnemi rękami wracała do domu, gdzie ją witano łajaniem i biciem.

Razu pewnego, w dzień odpustu kazano jej pójść żebrać pod kościół w sąsiedniem miasteczku, pomiędzy dziadów. Dziecko było dnia tego niezdrowe, tęskniło za ciepłem schronieniem na piecu i ociągało się z wyjściem. Złością i wódką pijani rodzice, jak wściekłe zwierząta rzucili się na Jagę, podarli starą koszulinę, stanowiącą wraz z lichą spódniczką całe jej ubranie, pokrwawili cięźkiemi razami i na wpół żywą, na wpół nagą wyrzucili z domu. — Zanosząc się od płaczu, bólu i zimna dziecko jak szalone pędziło ku miastu, a ostre listopadowe powietrze i mroźny wiatr zachodni przejmowały skostniałe członki niebożątka.

Jaga dobiegła pod kościół, wsunęła się między żebraków i wyciągając jak oni swe zziębłe, zsiniałe rączęta, wznosiła na przechodniów piękne, jasne, pełne trwogi oczy, wołające łzami o miłosierdzie. Nie wołały daremnie; jej wychudła twarzyczka, wynędzniała postać, płacz rzewny, zakrwawione i poszarpane odzienie powszechną zwracały uwagę, ogólną budziły litość. — Każdy wsunął drobny datek w rękę dziecka, a jakaś poczciwa gospodyni, w dostatni ubrana kożuch, ulitowała się nad nędzą dziewczynki i kupiła jej chustkę, którą nagie prawie piersi dziecka okryła. Niedowierzająca swemu szczęściu Jaga, rozwarła jaśniejące oczy, w których zatrzymały się i błyszczały dwie łzy ostatnie.

Kiedy ludzie zaczęli rozjeżdżać się z pod kościoła, a z nieba zmrok gęsty padał na ziemię — i ona żwawo pomknęła drogą ku domowi. Była głodna i zziębnięta, ale nie czuła ani zimna, ani głodu. Zatrzymywała się czasem, by spojrzeć na nową, jaskrawą chusteczkę, którą zdjęła z siebie i złożoną we czworo, z całej siły obiema rączkami do piersi tuliła. W jednej dłoni trzymała uzbierane pieniądze. Otworzyć jej nie mogła, tak palce mimowiednie kurczowo ścisnęła. Pędziła coraz prędzej, szczęśliwa, że za łzy i ból tyle dobra w dom wniesie. Dobiegła nareszcie do chaty, gwałtownym ruchem drzwi otworzyła i wpadła do izby oświeconej płomieniem ogniska.

Obie rączyny wyciągnęła do rodziny siedzącej przy kominie i zawołała:

— O! o! — wskazując na przyniesione skarby.

Wzruszeń, zimna, łez i głodu za wiele było dnia tego na jej wątłe siły. Zaledwie ją owiało duszne powietrze izby, pełne dymu, główka się jej zakręciła, oczy mgłą zaszły, ręce rozwarły bezwiednie. Posypały się przez dzień cały trzymane w nich centy — i upadła zemdlona na ziemię. — Noc całą prześniła o zdarzeniach dnia ubiegłego. Jaskrawe kraty chustki wciąż przed wzrokiem uśpionej migały różnokolorową tęczą.

Z nadejściem ranka miłe wspomnienia pierzchły... nic z nich nie pozostało. Odebrano jej wszystko. Czerwonej chustki nie ujrzała już nigdy; tylko odtąd wypędzano ją jeszcze wcześniej z chaty, kazano chodzić dalej, do miasteczek lub wsi sąsiednich, przyodziewano w coraz lichsze łachmany, które litość wzbudzać miały, a na drogę znęcano się nad nią i bito by powtórzyć korzyści, jakie łzy dziecięcia w dzień odpustu przyniosły.

Tak upłynęło lat kilkanaście. Jakże się dziwić można, że ich nie liczyła, że nie wiedziała ile razy zima wracała na ziemię i wiosna w zieleń ją stroiła... kiedy życie dla niej było ciągłą, srogą zimą !... W ciągu tych lat kilkunastu rodzice pomarli, młodsze rodzeństwo rozeszło się za chlebem, najstarszy brat się ożenił, a bratowa wygnała ją z domu, w dowód wielkiej łaski pozwalając zimą nocować w sieni a latem na podwórku okalającem chatę. Do tej zimnej sieni, do tego kawałka ziemi pod płotem — jak kot przyzwyczajeniem wiedzione — co wieczór powracało biedne stworzenie.

Długie i gęste włosy Jagi, wypłowiałe od słoty i słonecznych promieni, zbiły się w wełnisty kołtun. Twarz miała bladą, wychudłą, spaloną latem, opierzchłą w zimie, usta zsiniałe, ciało popękane na rękach i nogach. Czasami tylko jej oczy piękne, płonące jakimś tęsknym nie ziemskim blaskiem rozjaśniały nędzne, wstrętne prawie oblicze. Ale i oczy rzadko, coraz rzadziej błyszczały szlachetniej; brakło w nich myśli, bożej iskry rozumu. Ludzie na wsi przezwali ją: głupią Jagą i obojętnością — jaką ci najwięksi filozofowie życia, dla życia posiadają — darzyli biedną dziewczynę. Pobudzała ich często do śmiechu. Gdy szła przez wieś szybkim krokiem, z gołą głową, w fantastycznie na plecy zarzuconym łachmanie, w strojnej nieraz lecz wyszarzanej spódnicy, z wyrazem trwogi zwierzęcej na twarzy, — dzieci wybiegały z chat, wołając: głupia Jaga! głupia Jaga! Nieraz wtórowali im i starsi. Jaga przyspieszała kroku opędzając się od ludzi jak od psów i przeskakując płoty, uciekała łąką ku zabudowaniu jednego z majętniejszych gospodarzy wioski.

Był nim Oleksa Szawura, parobczak młody, pracowity i dobry, jak świeże powietrze. Takim się urodził, takim pozostawał. Odkąd Jaga żyła o zebranym chlebie, odkąd los gnał ją po cudzych domach, tutaj tylko prawdziwą dawano jej jałmużnę, tutaj tylko wstępowała bez trwogi. W całej wsi, jeden tylko Oleksa nie naśmiewał się z biedactwa lecz zawsze litował się nad sierotą. On jeden nie nazywaj ją głupią, ale biedną Jagą. Gdy przyszła do jego chaty, kazał jej usiąść przy ogniu, ogrzać się, wypocząć; wynosił jej sam z komory hojną jałmużnę a często dodał coś jeszcze, aby do domu zanieść mogła, by obdarzoną chętniej na noc przyjęto. Jaga patrzyła na Oleksę, słów jego słuchała w milczeniu wprawdzie ale oczy jej zapalały się wtedy wyrazem, jakim nigdy dla nikogo innego nie błyszczały.

Nie ma stworzenia tak nędznego na ziemi, któreby nie posiadało nawet w najstraszniejszej niedoli, jednego — zastępującego dom, kraj, rodzinę — świetlanego kącika na świecie czy to w sercu, czy w myśli, czy w marzeniu, czy wreszcie w najbogatszej, najwspaniałomyślniejszej szafarce szczęścia... nadziei. Najczęściej bywa on błędnym ognikiem, ale pomimo to, całemu nieraz ciemnemu życiu człowieka przyświeca... Świeci mu do grobu, a poza nim dopiero światłem pochodni zapłonie. Każden z nas nosi w duszy lub spotyka na drodze życia takie światełko, którego płomieni żadne wichry zdmuchnąć nie mogą. Migoce ono ciągle, pozornie przygasa czasem, ale gaśnie dopiero zupełnie przy zgonie.

Takiem światełkiem biednej Jagi był Oleksa. Nie zdawała sobie sprawy czem on właściwie jest dla niej, bo myśli jej nie wiązały się z sobą w pojęcia rozumne. Nie umiała nic jaśniej określić, nic prawie nie rozumiała. Wiedziała tylko, że jej przy nim dobrze, ciepło i jasno, że choć go nie ma przed oczyma, to go przecie widzi; a gdy idzie i o nim myśli, to droga wydaje się krótszą a czas schodzi prędko i nie zważa wtenczas na wyśmiewanie ludzi, nie słyszy nawoływań dzieci: głupia Jaga! — słyszy tylko głos jego mówiący łagodnie: biedna Jaga!

— Biedna Jaga! Ludzie jej wszystkiego odmówili, nie dali jej zaznać ani dobra, ani szczęścia! Przyroda nawet nad nią się nie litowała. Słońce przyświecało nędzy, a zima dla źle przyodzianej, miała najostrzejsze mrozy, najprzenikliwsze wichry. A jednak niby w nagrodę za tyle biedy i upokorzeń, w karłowatem, nieodżywionem, katowanem przez ludzi, zapomnianem od Boga ciele, ognik świetlany — który ją oświecał swą jasnością — ogrzewał swem ciepłem. Jeden był człowiek, który jej nigdy nie uderzył, nigdy się z niej nie wyśmiewał; on też stał się dla niej uosobieniem wszystkiego dobrego na ziemi. Ponieważ miło było nań patrzyć, więc zakradała się często poza gumno Oleksy i spoglądała ztamtąd na chatę w której mieszkał. Ta dziewczyna, która nie wiedziała nawet co znaczy słowo szczęście, była przecież szczęśliwą.

Pewnej zimy rozeszła się po wsi wieść, że się Oleksa żeni.

Wiadomość obiła się i o uszy Jagi. Pomimo, że małe na niej zrobiła wrażenie, jednakże ponieważ dotyczyła Oleksy, więc dziewczyna mruczała po cichu zasłyszane słowa:

— Oleksa się żeni, bierze ładną i bogatą dziewczynę... Uczciwy chłopiec, będzie im dobrze.

Jak się powtarza modlitwę na koronce, tak ona powtarzała powyższe wyrazy.

Zapusty zbliżały się ku końcowi. Nazajutrz miało się odbyć wesele zacnego parobczaka.

Jaga w niedzielę chodziła do cerkwi. Czyniła to z porady Oleksy. Nie modliła się, bo się modlić nie umiała, ale przez cały przeciąg nabożeństwa siedziała cichutko w kącie i patrzyła przed siebie. Melodyjne ruskie pieśni mile pieściły jej ucho. Tak dobrze jej tu było, jak w chacie dobroczyńcy.

W dzień ślubu — chociaż miał się odbyć nie po sumie, ale po nieszporach — znalazła się Jaga w cerkwi. Nie stała jednak w kąciku jak zwykle, lecz wysunęła się naprzód i oparta o ścianę spoglądała po swojemu, niby bezmyślnie. Ceremonia się rozpoczęła, ksiądz zbliżył się do drzwi cerkiewnych i podawszy koniec stuły młodej parze, przyprzyprowadził ją do prystoła, przy którym Rusini ślub biorą. Oleksa spostrzegłszy Jagę uśmiechnął się do niej. Nie odpowiedziała mu śmiechem bo posępniejszą była niż zwykle. Oczy jej wlepione w pana młodego nie poruszały się prawie.

Tymczasem ksiądz dopełnił obrządku, wygłosił zwyczajne modlitwy i przemowę do nowożeńców temi zakończył słowy:

— A teraz idźcie z Bogiem; ona jest twoją, ty jej jesteś, kochajcie się, bądźcie sobie wiernymi, spełniając wasze wzajemne względem siebie i bliźnich obowiązki.

Przed chwilą już, jakieś dziwne uczucie zawładnęło duszą. Jagi. Doznawała bólu, niby szarpania w całem ciele, w głowie jej nieznane dotychczas kotłowały myśli, a serce biło gwałtownie w zapadniętej piersi. Oddychała chrapliwie, z wysileniem; oczy jej szeroko się rozwarły i niezwykłym jaśniały wyrazem a na serce spadł ciężar okropny... strasznie ciężki.

Biedna dziewczyna, co od dzieciństwa niezdolną była uprzytomnić w pamięci swej żadnego wspomnienia, przypominała sobie obecnie dzień w którym zbitą, pół nagą wyrzucali rodzice z domu... To samo uczucie rozpaczy i ta sama potrzeba ucieczki ogarnęła ją teraz i wypychała z cerkwi.

Ręce jej kurczowo trzymały się poręczy ławki. Stała drżąca, blada, z oczyma zwróconemi na Oleksę. Nędzą i upokorzeniami uśpiony dotąd umysł ocknął się nagle. Jaga zrozumiała co się wkoło niej działo w oświetlonej cerkwi. Cała jej przeszłość, życie całe przedstawiło się rozbudzonej wyobraźni w jaskrawych obrazach. Zrozumiała czem jest, zrozumiała nadaną jej przez ludzi nazwę: głupia Jaga — i pojęła biedaczka jak głupiem a raczej wzniosłem było jej serce... Z okrzykiem boleści, a raczej z jakimś rozdzierającym lamentem chwyciła się oburącz za głowę i torowała sobie drogę przebojem pomiędzy tłoczącymi się ludźmi. Jęcząc ciągle, wybiegła z cerkwi...

— Oj ! głupia, głupia Jaga! — szeptali ludzie.

Biedna dziewczyna popędziła do chaty Oleksy. Chciała wejść, ale zastała drzwi zamknięte; dom był pusty, w oknach ciemno, dokoła cicho. Stała długo pod drzwiami, łkając jak dziecko. W tem doleciał ją odgłos jakichś gwarów i śpiewy dalekie. To wesele szło do karczmy. Jaga, jakby ją te głosy raziły, ręce przyłożyła do uszów, poczem oddaliła się spiesznie. Szła ciągle. Noc była jasna i gwiaździsta, powietrze mroźne. Każdy jej krok wywoływał skrzypienie zmarzniętego śniegu, a skrzypienie to powtarzało się cichem, drażniącem słuch echem. Coraz większa ciemność i cichość zalegała wioskę rysującą się w oddali. Jaga postępowała płacząc rzewnie. Od czasu do czasu powtarzała cichym, tęsknym głosem słowa, jakiemi się do niej odzywał Oleksa:

— Biedna Jaga ! biedna Jaga!

Nagle zatrzymała ją w biegu furta cmentarna. Otworzyła wrota bez namysłu i zwolniwszy kroku weszła do ostatniego ziemskiego schronienia umarłych, rozglądając się w koło.

Znużona, usiadła pod jednym z krzyżów. Oparła głowę o drzewo. Nogi jej ugrzęzły w śniegu. Wielki spokój ją ogarniał. Łzy płynąć przestały, skarga na ustach zamilkła... Już ją nic nie bolało, zimna nie czuła... było jej dobrze, błogo. Podniosła oczy w górę i wiodła niemi po niebie. Iskrzyło się ono od gwiazd, miliardami świateł gorzało. Patrzyła tak długo; nareszcie zdało się jej, że wszystkie gwiazdy, jedna po drugiej odrywają się z firmamentu i gęsto się w koło niej układają, świecąc różnobarwnym dyamentowym blaskiem. Poczynały i na nią padać. Kładły się lekkie, świetlane — na jej żebraczych łachmanach, na głowie i rękach, a tak migotały, tak śmiały się do niej, że olśniona ich widokiem, zmęczone blaskiem oczy przymknęła, śląc gwiazdom pierwszy i ostatni uśmiech szczęścia, jakim na ziemi jej usta się rozwarły.

I cicho — cicho było dokoła. Noc stawała się coraz jaśniejszą, taką spokojną, taką uroczystą, jak gdyby się cała skupiała przy cmentarnym krzyżu, pod który ta, której życie całe było ciężkim krzyżem, znużenie swoje złożyć przyszła...

I już jej lekko, już dobrze teraz. Gwiazdy z nieba przyszły po tę cichą gwiazdeczkę, po tę biedną iskierkę, uśpiły ją na zawsze i zabrały z sobą tam wysoko, daleko, gdzie zapisaną jest łza każda, zmarłej pod krzyżem — biednej Jagi!

* * *

Powrót