Teresa Grochowiecka – „Wielkie Oczy”:
Wiersz ten jest artystycznym wyrazem pierwszej wizyty autorki w Wielkich
Oczach, odbytej we wrześniu roku 2003. Pani Teresa Grochowiecka, choć sama nie
pochodzi z Wielkich Oczu, jest z tą miejscowością powiązana rodzinnie.
WIELKIE OCZY
Ten wiersz jest o takiej wsi,
co po nocach mi się śni.
Pośród lasów zagubiona,
w południowo-wschodnich stronach.
Przy granicy, na rubieżach,
mało kto w te strony zmierza,
i mało kto o tym wie,
Wielkie Oczy wieś się zwie!
Długo pociągiem jechałam,
kilka razy – przesiadałam,
a w końcowym dróg odcinku,
autobus mnie wwiózł do rynku.
Kiedy już na miejscu byłam,
wreszcie z ulgą odetchnęłam.
Sądziłam, że za górami,
wieś ta „zabita dechami”,
„gdzie diabeł dobranoc mówi”,
nic z tych rzeczy! Ludzie „równi”,
nastawieni są przyjaźnie,
mylne moje wyobraźnie.
Domy ładne i zadbane,
przyjemnie jest patrzeć na nie.
Po ogródkach kwitną kwiaty,
lud tu raczej jest bogaty.
Instytucje wszystkie prawie,
daję słowo – jest ciekawie!
Poczta, szkoła, biblioteka,
komisariat, zlewnia mleka,
ośrodek zdrowia i gmina,
sklepy. I nie przypominam...
Lecz nad ziemskie sprawy inne,
sanktuarium jest Maryjne!
Cudny obraz – wśród ołtarza,
i coś – co się mało zdarza.
Myślę zwyczaj, to dość rzadki
do mszy służą ministrantki.
Niegdyś było tu miasteczko,
chociaż zbyt małe, troszeczkę,
więc prawa miejskie zabrano,
i znów nosi wioski miano.
Historia wsi, dość ciekawa,
poznać ją – na cud zakrawa,
w takim, bardzo krótkim czasie,
to nikomu nie uda się!
Niecałe trzy dni tam byłam,
wszystko poznać nie zdążyłam.
Jednak na sto procent – prawie
twierdzę – że jest tu, ciekawie!
Tak w sekrecie powiem wam,
wraz z synową byłam tam.
Trafiłyśmy na zebranie,
sporo ludzi przyszło na nie.
Do pani bibliotekarki,
poszłyśmy też na pogwarki.
W sprawie książki z wspomnieniami,
jak tu było przed latami.
Ponoć, przed wieloma laty,
pewien pan – bardzo bogaty,
gdy koń poniósł go w te strony,
widokiem był urzeczony!
Na pagórku stał wysoko,
ten krajobraz wpadł mu w oko.
Dwa jeziora, ujrzał w dole.
Jak dwa oczy? Ja tu wolę!
I popędził wiatrem gnany,
do swej żony ukochanej.
Pędził tak, co koń wyskoczy,
wieś zbuduję – „Wielkie Oczy”!
Żonie powiedział plany.
Gdzie ty – tam ja, mój kochany!
Pełne zwierza lasy wszędzie,
polować też, można będzie.
A tam, dalej mała rzeczka,
wije się niczym wstążeczka,
Lubaczówka się nazywa,
i do Sanu dalej wpływa.
Choć daleko jest do miasta,
zostaniemy tu i basta!
Pobuduję domów dużo,
niechaj ludziom długo służą.
Wybuduję całą wioskę,
jej poświęcę swoją troskę!
I rosły wciąż domy – jak grzyby po deszczu,
a tak niedawno ugór był rozległy jeszcze.
Ludzie w wieku dość podeszłym,
wspominają lata przeszłe.
Było kiedyś tutaj wszystko,
różnych kultur zbiorowisko.
Do dziś, cerkwi jest ruina,
boż za miedzą Ukraina,
jakże – mała synagoga,
różnie, ludzie chwalą Boga!
Ty wędrowcze kiedyś też,
odwiedź tę ciekawą wieś!...